Takiej wyrozumiałości politycy PO nie mieli również wobec demonstrantów "Solidarności", wyrzucanych kupców z hali KDT, obrońców krzyża przed Pałacem Prezydenckim czy w końcu kibiców, wobec których zastosowano odpowiedzialność zbiorową za wybryki grupy chuliganów.
W kwietniu 2009 r. przed warszawskim Pałacem Kultury i Nauki doszło do starć związkowców "S" ze Stoczni Gdańsk z policją. Związkowcy twierdzili, że policjanci interweniowali bezmyślnie, "na oślep" rozpylali gaz, użyli gazu bojowego. Rannych zostało kilkanaście osób.
Kilka tygodni później policja bezczynnie przypatrywała się, jak prywatna spółka ochroniarska szturmuje w centrum Warszawy halę KDT i siłą usuwa z niej kupców. Agencja ochrony była wynajęta przez urząd Warszawy, nie miała prawa używać bezpośredniej siły. W wyniku wielogodzinnych potyczek 33 osobom udzielono doraźnej pomocy medycznej.
Podobną bierną postawę warszawska policja zachowała w 2010 r. w czasie znieważania krzyża oraz ataków gawiedzi na jego obrońców. Policja była obecna na Krakowskim Przedmieściu, jednak nie interweniowała w stosunku do osób, które szydziły z symboli religijnych, wyśmiewały się ze śp. Lecha Kaczyńskiego i zaczepiały modlących się pod krzyżem.
Natomiast służby porządkowe nie były takie wstrzemięźliwe wobec uczestników akcji upamiętniających katastrofę smoleńską. Już w tym roku warszawska straż miejska pobiła Michała Stróżyka, dziennikarza "Gazety Polskiej", który obserwował akcję "Solidarnych 2010". Skonfiskowano również namiot, w którym spotykali się uczestnicy tych pikiet.
W ostatnich miesiącach władze województw wprowadziły dla kibiców zakazy stadionowe. Pretekstem były bójki chuliganów, ale decyzję podjęto po tym, jak na trybunach piłkarskich zawisły transparenty krytykujące rząd PO. Tych przykładów szykan wobec działaczy opozycji lub oponentów rządu jest wiele (wystarczająco dużo na obszerną publikację), jak choćby niedawna rewizja ABW w mieszkaniu twórcy strony "AntyKomor".
Konsekwencje Polityki
Jednak najtragiczniejszą konsekwencją bezpardonowej walki z opozycją było zabójstwo polityczne na łódzkim działaczu PiS Marku Rosiaku. Morderca nie krył też, że działa z pobudek politycznych, wręcz przeciwnie, szczycił się tym, a nawet żałował, że jego ofiarą nie był Jarosław Kaczyński. Wkrótce okazało się, że zabójca był nawet członkiem PO. Bez wątpienia ataki medialne na PiS przyczyniły się do tej zbrodni. Początkowo wydawało się, że łódzka tragedia zatrzyma tę falę. Czołowi politycy koalicji wyrazili żal z powodu zabójstwa Marka Rosiaka, ale po kilku tygodniach wrócili do poprzedniej retoryki. Przykładem takich słów był wywiad ze Stefanem Niesiołowskim w "Przekroju" (16 maja br.), w którym wicemarszałek PO mówił m.in.: "Ludzi, którzy posługują się językiem w sposób całkowicie cyniczny i podły, nakierowany tylko na zdobycie władzy, trzeba odsunąć od polityki. Mówię tu o czołówce PiS, a nie o tych ludziach, którzy za nimi idą. Głupich zawsze jest dużo. (...) W 1939 roku to Hitler napadł na Polskę (...). Jarosław Kaczyński napadł na Polskę i ja jej bronię przed nim i jego kliką (...). PiS-owska cyniczna klika wykorzystuje ludzi o różnych poglądach i nastawieniu, którym często się wydaje, że chcą dobrze dla Polski i potem organizują burdy. Ma rację Stefan Bratkowski, kiedy ostrzega przed elementami faszyzmu".
Kampania zohydzania opozycji, odhumanizowania przeciwników i oskarżania ich o najgorsze wciąż trwa. Tragedia łódzka nie nauczyła niczego. Ale czy w takiej praktyce i retoryce "polityki miłości" jest miejsce na podpieranie się autorytetem Jana Pawła II?
Autor był członkiem komisji weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. był szefem ZSiA SKW. Po objęciu stanowiska prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
W kwietniu 2009 r. przed warszawskim Pałacem Kultury i Nauki doszło do starć związkowców "S" ze Stoczni Gdańsk z policją. Związkowcy twierdzili, że policjanci interweniowali bezmyślnie, "na oślep" rozpylali gaz, użyli gazu bojowego. Rannych zostało kilkanaście osób.
Kilka tygodni później policja bezczynnie przypatrywała się, jak prywatna spółka ochroniarska szturmuje w centrum Warszawy halę KDT i siłą usuwa z niej kupców. Agencja ochrony była wynajęta przez urząd Warszawy, nie miała prawa używać bezpośredniej siły. W wyniku wielogodzinnych potyczek 33 osobom udzielono doraźnej pomocy medycznej.
Podobną bierną postawę warszawska policja zachowała w 2010 r. w czasie znieważania krzyża oraz ataków gawiedzi na jego obrońców. Policja była obecna na Krakowskim Przedmieściu, jednak nie interweniowała w stosunku do osób, które szydziły z symboli religijnych, wyśmiewały się ze śp. Lecha Kaczyńskiego i zaczepiały modlących się pod krzyżem.
Natomiast służby porządkowe nie były takie wstrzemięźliwe wobec uczestników akcji upamiętniających katastrofę smoleńską. Już w tym roku warszawska straż miejska pobiła Michała Stróżyka, dziennikarza "Gazety Polskiej", który obserwował akcję "Solidarnych 2010". Skonfiskowano również namiot, w którym spotykali się uczestnicy tych pikiet.
W ostatnich miesiącach władze województw wprowadziły dla kibiców zakazy stadionowe. Pretekstem były bójki chuliganów, ale decyzję podjęto po tym, jak na trybunach piłkarskich zawisły transparenty krytykujące rząd PO. Tych przykładów szykan wobec działaczy opozycji lub oponentów rządu jest wiele (wystarczająco dużo na obszerną publikację), jak choćby niedawna rewizja ABW w mieszkaniu twórcy strony "AntyKomor".
Konsekwencje Polityki
Jednak najtragiczniejszą konsekwencją bezpardonowej walki z opozycją było zabójstwo polityczne na łódzkim działaczu PiS Marku Rosiaku. Morderca nie krył też, że działa z pobudek politycznych, wręcz przeciwnie, szczycił się tym, a nawet żałował, że jego ofiarą nie był Jarosław Kaczyński. Wkrótce okazało się, że zabójca był nawet członkiem PO. Bez wątpienia ataki medialne na PiS przyczyniły się do tej zbrodni. Początkowo wydawało się, że łódzka tragedia zatrzyma tę falę. Czołowi politycy koalicji wyrazili żal z powodu zabójstwa Marka Rosiaka, ale po kilku tygodniach wrócili do poprzedniej retoryki. Przykładem takich słów był wywiad ze Stefanem Niesiołowskim w "Przekroju" (16 maja br.), w którym wicemarszałek PO mówił m.in.: "Ludzi, którzy posługują się językiem w sposób całkowicie cyniczny i podły, nakierowany tylko na zdobycie władzy, trzeba odsunąć od polityki. Mówię tu o czołówce PiS, a nie o tych ludziach, którzy za nimi idą. Głupich zawsze jest dużo. (...) W 1939 roku to Hitler napadł na Polskę (...). Jarosław Kaczyński napadł na Polskę i ja jej bronię przed nim i jego kliką (...). PiS-owska cyniczna klika wykorzystuje ludzi o różnych poglądach i nastawieniu, którym często się wydaje, że chcą dobrze dla Polski i potem organizują burdy. Ma rację Stefan Bratkowski, kiedy ostrzega przed elementami faszyzmu".
Kampania zohydzania opozycji, odhumanizowania przeciwników i oskarżania ich o najgorsze wciąż trwa. Tragedia łódzka nie nauczyła niczego. Ale czy w takiej praktyce i retoryce "polityki miłości" jest miejsce na podpieranie się autorytetem Jana Pawła II?
Autor był członkiem komisji weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. był szefem ZSiA SKW. Po objęciu stanowiska prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.