Ze Stefanem Meetschenem, niemieckim dziennikarzem i pisarzem, rozmawia Bogusław Rąpała
W Pańskiej książce "Europa bez Chrystusa?" stawia Pan tezę, że głównym problemem współczesnej Europy jest brak fundamentów duchowych. Wspólna waluta i polityka gospodarcza wydają się jedynymi elementami zespalającymi Unię Europejską.
- Częściowo tak. Jest to bardzo kruchy fundament, o czym mogliśmy się przekonać szczególnie w ostatnich tygodniach na przykładzie Grecji, Irlandii czy Hiszpanii. Gdy tylko któryś z tych krajów znalazł się w finansowych tarapatach, szybko zobaczyliśmy granice europejskiej jedności i solidarności. Tak więc same pieniądze to za mało. Fundamentem, którego Europa rzeczywiście potrzebuje, jest wspólny system wartości, na który składa się chrześcijańsko-żydowski zbiór zasad etycznych oraz prawa człowieka wynikające z humanizmu. Obecnie w Europie silniej niż kiedykolwiek doświadczamy humanizmu ekskluzywnego, jeśli nie coraz wyraźniejszej formy utylitaryzmu. A to na dłuższą metę nie stanowi wystarczającej motywacji do podejmowania moralnych działań. Filantropia może szybko przerodzić się w cynizm i egoizm. Dlatego chrześcijańska wizja człowieka, w myśl której wszyscy jesteśmy grzesznikami, ale jednocześnie posiadamy wartość i godność wynikającą z faktu, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boże, wydaje się - według mnie - najbardziej realnym i wytrzymałym fundamentem dla Europy. Oczywiście przy zachowaniu świadomości, że sama wiara chrześcijańska nie jest jedynym gwarantem europejskiej jedności i życia zgodnego z moralnymi zasadami. Prawdopodobnie chrześcijańska Europa znów mogłaby się wtedy cieszyć większym szacunkiem zarówno w Chinach, Indiach, jak i w krajach islamskich.
Niestety, w Europie można zaobserwować tendencje wprost odwrotne, diagnozowane jako "chrystianofobia". Jakie są jej główne przyczyny?
- Na zjawisko chrystianofobii składają się: strach przed właściwie bliżej nieznaną wiarą chrześcijańską, nienawiść i ekscesy skierowane z jednej strony przeciwko samym chrześcijanom, a z drugiej przeciwko wszystkim chrześcijańskim symbolom, nauczaniu i wartościom. Pożywką dla tej nienawiści jest nie tylko narastający poziom niewiedzy na temat chrześcijaństwa, ale paradoksalnie również przesyt rzekomej wiedzy na jego temat. Ta nowa forma prześladowań została rozpoznana przez Jana Pawła II już w 1983 roku. Polega ona na społecznej dyskryminacji poszczególnych wierzących lub nawet całych kościelnych wspólnot. Wprawdzie nie zamyka się ich - jak to miało miejsce w przeszłości - w więzieniach lub obozach koncentracyjnych, nie skazuje się na przymusowe pracę lub na banicję...
...ale zamiast tego spycha się ich w społeczny niebyt.
- Dzieje się to poprzez zarzuty o fundamentalizm w tak ważnych sprawach jak rodzina, seksualność, aborcja czy eutanazja. A przy tym perfidnie jako najwyższą wartość propaguje się tolerancję i wolność religijną. Ale jeśli chodzi konkretnie o poziom wolności religijnej przewidzianej dla chrześcijan, to jest on równy zeru. Podam przykład: Niedawno w Holandii jeden z urzędników państwowych, chrześcijanin, z powodów osobistych, wynikających z jego przekonań religijnych i nakazów sumienia, odmówił udzielenia ślubu parze homoseksualistów. Został natychmiast zwolniony z pracy. Przecież jak tak dalej pójdzie, to w niedalekiej przyszłości, w trosce o tolerancję ocenzuruje się Pismo Święte. Toż to czyste szaleństwo!
Pewne kręgi społeczne wciąż na nowo podejmują próby, aby doprowadzić do dechrystianizacji Kościoła i ukształtowania nowego wizerunku tej instytucji. Z punktu widzenia społecznego Kościół i owszem, może istnieć. Prawa bytu nie ma natomiast jego religijne przesłanie, przesłanie Krzyża i Zmartwychwstania, którego próbuje się za wszelką cenę uniknąć i które chce się ujarzmić.
Tę taktykę stosuje się również wobec osoby Benedykta XVI.
- Ależ oczywiście! Dzieje się tak nie we wszystkich mediach, ale w niektórych z całą pewnością tak. Z wypowiedzi Benedykta XVI wybierane są fragmenty, które uznaje się za kompatybilne z nowoczesnym duchem czasu. Oczernia się natomiast i ośmiesza te jego religijne wypowiedzi, które nie pasują do świeckiej wizji świata lub niezamierzenie budzą poczucie winy. Również Jan Paweł II i św. Maksymilian Maria Kolbe, któremu poświęcony jest rok 2011, poddawani są temu samemu procesowi świeckiego "unieszkodliwiania". Trochę przejaskrawiając - można powiedzieć, że tę pierwszą postać próbuje się "zredukować" do poziomu polskiego bohatera narodowego, który uwielbiał kremówki i jazdę na nartach, a drugą pokazuje się jako przykład na wielkość człowieka. Ale to, skąd obydwaj czerpali siłę potrzebną do wypełniania swoich wielkich zadań, jest już przez większość mediów pomijane. To nie jest obiektywne podejście.
W "nowoczesnej" Europie przewidziane jest miejsce dla Kościoła, ale pod pewnymi warunkami.
- Podstawowy warunek jest taki, że chrześcijanin w Europie będzie milczał na temat swojej wiary w przestrzeni publicznej lub przynajmniej ją relatywizował. Odnosi się to nie tylko do sposobu przekazywania informacji medialnych, ale również do takich miejsc jak szkoły, urzędy czy szpitale. Jednak to, że również w Europie działają z pozoru niedające się pokonać liberalne grupy, jak przykładowo te identyfikujące się z gender mainstreaming, nie oznacza, iż do nich należy ostatnie słowo. Jest wielu ludzi młodych, interesujących się polityką, którzy odczuwają głód kultury opartej na szacunku dla drugiego człowieka, transcendencji i myślowej głębi. Są bardziej wymagający niż poprzednie pokolenia. Dowodem na to są chociażby Światowe Dni Młodzieży.
Jak scharakteryzowałby Pan elity, które rządzą Europą, decydują o jej przyszłości i prowadzą naszą cywilizację do katastrofy, przede wszystkim w aspekcie demograficznym?
- Nie widzę aktualnie żadnych elit, które rządziłyby Europą. Prawdziwe elity działają w niszach lub też dawno są na emeryturze. Dziś daje się zaobserwować ogólny brak orientacji lub skłonność do ideologicznej, a czasem i cynicznej powierzchowności. Dzieje się tak zarówno po tzw. konserwatywnej, jak i po liberalnej stronie sceny politycznej. Co się zaś tyczy katastrofy demograficznej, to przynajmniej w Niemczech i we Włoszech nie da się jej uniknąć. Fundament został położony już w latach 80. minionego wieku. Nawiasem mówiąc - stało się to pod rządami przeważnie konserwatywnych, chrześcijańsko-demokratycznych rządów.
W tym procesie niemałą rolę odgrywa tzw. homolobby.
- Mam naturalnie świadomość tego, że również w Polsce niektórzy politycy i prominenci są systematycznie ciągani po sądach za swoje wypowiedzi na temat homoseksualizmu. Do tego dochodzi propagandowy plan Marschalla Kennetha Kirka, w myśl którego homoseksualne pseudowartości powinny być coraz silniej rozpowszechniane w społeczeństwie. Ale nawet to, co dziś wydaje się dość brutalne, z dłuższej perspektywy okazuje się tylko dziecinną zabawą. Bowiem za kilka lat, kiedy Muzułmanie, Chińczycy i Hindusi zapuszczą jeszcze silniejsze korzenie w Europie, wówczas homoseksualiści zatęsknią za chrześcijanami, którzy wprawdzie od czasu do czasu mówili o grzechu, ale w gruncie rzeczy byli łagodni i mili. Prawdopodobnie wtedy będą panować dużo bardziej rygorystyczne normy etyczne. Ale interesujące jest również to, że obydwie grupy - zarówno homolobby, jak i przedstawiciele Kościoła - prawie zawsze przedstawiają swoje argumenty z pozycji ofiary. Każdy czuje się dyskryminowany. Taka reakcja wynika z kompleksów. Recepta na "chrystianofobię" jest następująca: chrześcijanie muszą odrzucić taką postawę. I nie wolno na tym poprzestać. To trochę jak w piłce nożnej: kto broni tylko i wyłącznie własnego pola karnego, nigdy nie zdobędzie bramki. Ja przykładowo powziąłem takie postanowienie, że wszystkim ezoterykom z kręgu mojej rodziny i znajomych, przy całej do nich sympatii będę mówił, że te wszystkie szaleństwa związane z Feng Shui, pięcioma tybetańskimi krokami do wiecznej młodości czy jogą uważam za totalne bzdury. Dużo lepsze jest chrześcijańsko-humanistyczne wychowanie - dla serca, dla ducha i dla rozumu.
W epilogu swojej książki stwierdził Pan, że być chrześcijaninem w dzisiejszych czasach to być rewolucjonistą. Czy to jedyna szansa na obronę i przywrócenie właściwej pozycji chrześcijaństwa w Europie?
- Nie sądzę, że istnieje jakaś "właściwa pozycja" wiary chrześcijańskiej w Europie. Kościół pomimo swojej długiej tradycji i doniosłych osiągnięć cywilizacyjnych nie ma monopolu na panowanie nad Europą naszych czasów. Musi natomiast od nowa nastawić się na społeczny i duchowy wyścig ideowy. Nie poprzez krytykę lub zabieganie o względy, ale poprzez swoją postawę. On musi walczyć. Za pomocą piękna liturgii, sakramentów, kultu świętych, relikwii oraz wyczucia ludzkich dusz. Wtedy rzeczywiście będzie atrakcyjny i rewolucyjny w najlepszym tego słowa znaczeniu. A nie konformistyczny. Do tego jednak potrzebne jest świadectwo dawane przez poszczególnych chrześcijan słowem, czynem i modlitwą. A to musi kosztować!
W Pańskiej książce "Europa bez Chrystusa?" stawia Pan tezę, że głównym problemem współczesnej Europy jest brak fundamentów duchowych. Wspólna waluta i polityka gospodarcza wydają się jedynymi elementami zespalającymi Unię Europejską.
- Częściowo tak. Jest to bardzo kruchy fundament, o czym mogliśmy się przekonać szczególnie w ostatnich tygodniach na przykładzie Grecji, Irlandii czy Hiszpanii. Gdy tylko któryś z tych krajów znalazł się w finansowych tarapatach, szybko zobaczyliśmy granice europejskiej jedności i solidarności. Tak więc same pieniądze to za mało. Fundamentem, którego Europa rzeczywiście potrzebuje, jest wspólny system wartości, na który składa się chrześcijańsko-żydowski zbiór zasad etycznych oraz prawa człowieka wynikające z humanizmu. Obecnie w Europie silniej niż kiedykolwiek doświadczamy humanizmu ekskluzywnego, jeśli nie coraz wyraźniejszej formy utylitaryzmu. A to na dłuższą metę nie stanowi wystarczającej motywacji do podejmowania moralnych działań. Filantropia może szybko przerodzić się w cynizm i egoizm. Dlatego chrześcijańska wizja człowieka, w myśl której wszyscy jesteśmy grzesznikami, ale jednocześnie posiadamy wartość i godność wynikającą z faktu, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boże, wydaje się - według mnie - najbardziej realnym i wytrzymałym fundamentem dla Europy. Oczywiście przy zachowaniu świadomości, że sama wiara chrześcijańska nie jest jedynym gwarantem europejskiej jedności i życia zgodnego z moralnymi zasadami. Prawdopodobnie chrześcijańska Europa znów mogłaby się wtedy cieszyć większym szacunkiem zarówno w Chinach, Indiach, jak i w krajach islamskich.
Niestety, w Europie można zaobserwować tendencje wprost odwrotne, diagnozowane jako "chrystianofobia". Jakie są jej główne przyczyny?
- Na zjawisko chrystianofobii składają się: strach przed właściwie bliżej nieznaną wiarą chrześcijańską, nienawiść i ekscesy skierowane z jednej strony przeciwko samym chrześcijanom, a z drugiej przeciwko wszystkim chrześcijańskim symbolom, nauczaniu i wartościom. Pożywką dla tej nienawiści jest nie tylko narastający poziom niewiedzy na temat chrześcijaństwa, ale paradoksalnie również przesyt rzekomej wiedzy na jego temat. Ta nowa forma prześladowań została rozpoznana przez Jana Pawła II już w 1983 roku. Polega ona na społecznej dyskryminacji poszczególnych wierzących lub nawet całych kościelnych wspólnot. Wprawdzie nie zamyka się ich - jak to miało miejsce w przeszłości - w więzieniach lub obozach koncentracyjnych, nie skazuje się na przymusowe pracę lub na banicję...
...ale zamiast tego spycha się ich w społeczny niebyt.
- Dzieje się to poprzez zarzuty o fundamentalizm w tak ważnych sprawach jak rodzina, seksualność, aborcja czy eutanazja. A przy tym perfidnie jako najwyższą wartość propaguje się tolerancję i wolność religijną. Ale jeśli chodzi konkretnie o poziom wolności religijnej przewidzianej dla chrześcijan, to jest on równy zeru. Podam przykład: Niedawno w Holandii jeden z urzędników państwowych, chrześcijanin, z powodów osobistych, wynikających z jego przekonań religijnych i nakazów sumienia, odmówił udzielenia ślubu parze homoseksualistów. Został natychmiast zwolniony z pracy. Przecież jak tak dalej pójdzie, to w niedalekiej przyszłości, w trosce o tolerancję ocenzuruje się Pismo Święte. Toż to czyste szaleństwo!
Pewne kręgi społeczne wciąż na nowo podejmują próby, aby doprowadzić do dechrystianizacji Kościoła i ukształtowania nowego wizerunku tej instytucji. Z punktu widzenia społecznego Kościół i owszem, może istnieć. Prawa bytu nie ma natomiast jego religijne przesłanie, przesłanie Krzyża i Zmartwychwstania, którego próbuje się za wszelką cenę uniknąć i które chce się ujarzmić.
Tę taktykę stosuje się również wobec osoby Benedykta XVI.
- Ależ oczywiście! Dzieje się tak nie we wszystkich mediach, ale w niektórych z całą pewnością tak. Z wypowiedzi Benedykta XVI wybierane są fragmenty, które uznaje się za kompatybilne z nowoczesnym duchem czasu. Oczernia się natomiast i ośmiesza te jego religijne wypowiedzi, które nie pasują do świeckiej wizji świata lub niezamierzenie budzą poczucie winy. Również Jan Paweł II i św. Maksymilian Maria Kolbe, któremu poświęcony jest rok 2011, poddawani są temu samemu procesowi świeckiego "unieszkodliwiania". Trochę przejaskrawiając - można powiedzieć, że tę pierwszą postać próbuje się "zredukować" do poziomu polskiego bohatera narodowego, który uwielbiał kremówki i jazdę na nartach, a drugą pokazuje się jako przykład na wielkość człowieka. Ale to, skąd obydwaj czerpali siłę potrzebną do wypełniania swoich wielkich zadań, jest już przez większość mediów pomijane. To nie jest obiektywne podejście.
W "nowoczesnej" Europie przewidziane jest miejsce dla Kościoła, ale pod pewnymi warunkami.
- Podstawowy warunek jest taki, że chrześcijanin w Europie będzie milczał na temat swojej wiary w przestrzeni publicznej lub przynajmniej ją relatywizował. Odnosi się to nie tylko do sposobu przekazywania informacji medialnych, ale również do takich miejsc jak szkoły, urzędy czy szpitale. Jednak to, że również w Europie działają z pozoru niedające się pokonać liberalne grupy, jak przykładowo te identyfikujące się z gender mainstreaming, nie oznacza, iż do nich należy ostatnie słowo. Jest wielu ludzi młodych, interesujących się polityką, którzy odczuwają głód kultury opartej na szacunku dla drugiego człowieka, transcendencji i myślowej głębi. Są bardziej wymagający niż poprzednie pokolenia. Dowodem na to są chociażby Światowe Dni Młodzieży.
Jak scharakteryzowałby Pan elity, które rządzą Europą, decydują o jej przyszłości i prowadzą naszą cywilizację do katastrofy, przede wszystkim w aspekcie demograficznym?
- Nie widzę aktualnie żadnych elit, które rządziłyby Europą. Prawdziwe elity działają w niszach lub też dawno są na emeryturze. Dziś daje się zaobserwować ogólny brak orientacji lub skłonność do ideologicznej, a czasem i cynicznej powierzchowności. Dzieje się tak zarówno po tzw. konserwatywnej, jak i po liberalnej stronie sceny politycznej. Co się zaś tyczy katastrofy demograficznej, to przynajmniej w Niemczech i we Włoszech nie da się jej uniknąć. Fundament został położony już w latach 80. minionego wieku. Nawiasem mówiąc - stało się to pod rządami przeważnie konserwatywnych, chrześcijańsko-demokratycznych rządów.
W tym procesie niemałą rolę odgrywa tzw. homolobby.
- Mam naturalnie świadomość tego, że również w Polsce niektórzy politycy i prominenci są systematycznie ciągani po sądach za swoje wypowiedzi na temat homoseksualizmu. Do tego dochodzi propagandowy plan Marschalla Kennetha Kirka, w myśl którego homoseksualne pseudowartości powinny być coraz silniej rozpowszechniane w społeczeństwie. Ale nawet to, co dziś wydaje się dość brutalne, z dłuższej perspektywy okazuje się tylko dziecinną zabawą. Bowiem za kilka lat, kiedy Muzułmanie, Chińczycy i Hindusi zapuszczą jeszcze silniejsze korzenie w Europie, wówczas homoseksualiści zatęsknią za chrześcijanami, którzy wprawdzie od czasu do czasu mówili o grzechu, ale w gruncie rzeczy byli łagodni i mili. Prawdopodobnie wtedy będą panować dużo bardziej rygorystyczne normy etyczne. Ale interesujące jest również to, że obydwie grupy - zarówno homolobby, jak i przedstawiciele Kościoła - prawie zawsze przedstawiają swoje argumenty z pozycji ofiary. Każdy czuje się dyskryminowany. Taka reakcja wynika z kompleksów. Recepta na "chrystianofobię" jest następująca: chrześcijanie muszą odrzucić taką postawę. I nie wolno na tym poprzestać. To trochę jak w piłce nożnej: kto broni tylko i wyłącznie własnego pola karnego, nigdy nie zdobędzie bramki. Ja przykładowo powziąłem takie postanowienie, że wszystkim ezoterykom z kręgu mojej rodziny i znajomych, przy całej do nich sympatii będę mówił, że te wszystkie szaleństwa związane z Feng Shui, pięcioma tybetańskimi krokami do wiecznej młodości czy jogą uważam za totalne bzdury. Dużo lepsze jest chrześcijańsko-humanistyczne wychowanie - dla serca, dla ducha i dla rozumu.
W epilogu swojej książki stwierdził Pan, że być chrześcijaninem w dzisiejszych czasach to być rewolucjonistą. Czy to jedyna szansa na obronę i przywrócenie właściwej pozycji chrześcijaństwa w Europie?
- Nie sądzę, że istnieje jakaś "właściwa pozycja" wiary chrześcijańskiej w Europie. Kościół pomimo swojej długiej tradycji i doniosłych osiągnięć cywilizacyjnych nie ma monopolu na panowanie nad Europą naszych czasów. Musi natomiast od nowa nastawić się na społeczny i duchowy wyścig ideowy. Nie poprzez krytykę lub zabieganie o względy, ale poprzez swoją postawę. On musi walczyć. Za pomocą piękna liturgii, sakramentów, kultu świętych, relikwii oraz wyczucia ludzkich dusz. Wtedy rzeczywiście będzie atrakcyjny i rewolucyjny w najlepszym tego słowa znaczeniu. A nie konformistyczny. Do tego jednak potrzebne jest świadectwo dawane przez poszczególnych chrześcijan słowem, czynem i modlitwą. A to musi kosztować!