18 cze 2011

GAZY I PAŁY DLA OPONENTÓW

Fot. M. Borawski
Takiej wyrozumiałości politycy PO nie mieli również wobec demonstrantów "Solidarności", wyrzucanych kupców z hali KDT, obrońców krzyża przed Pałacem Prezydenckim czy w końcu kibiców, wobec których zastosowano odpowiedzialność zbiorową za wybryki grupy chuliganów.
W kwietniu 2009 r. przed warszawskim Pałacem Kultury i Nauki doszło do starć związkowców "S" ze Stoczni Gdańsk z policją. Związkowcy twierdzili, że policjanci interweniowali bezmyślnie, "na oślep" rozpylali gaz, użyli gazu bojowego. Rannych zostało kilkanaście osób.
Kilka tygodni później policja bezczynnie przypatrywała się, jak prywatna spółka ochroniarska szturmuje w centrum Warszawy halę KDT i siłą usuwa z niej kupców. Agencja ochrony była wynajęta przez urząd Warszawy, nie miała prawa używać bezpośredniej siły. W wyniku wielogodzinnych potyczek 33 osobom udzielono doraźnej pomocy medycznej.
Podobną bierną postawę warszawska policja zachowała w 2010 r. w czasie znieważania krzyża oraz ataków gawiedzi na jego obrońców. Policja była obecna na Krakowskim Przedmieściu, jednak nie interweniowała w stosunku do osób, które szydziły z symboli religijnych, wyśmiewały się ze śp. Lecha Kaczyńskiego i zaczepiały modlących się pod krzyżem.
Natomiast służby porządkowe nie były takie wstrzemięźliwe wobec uczestników akcji upamiętniających katastrofę smoleńską. Już w tym roku warszawska straż miejska pobiła Michała Stróżyka, dziennikarza "Gazety Polskiej", który obserwował akcję "Solidarnych 2010". Skonfiskowano również namiot, w którym spotykali się uczestnicy tych pikiet.
W ostatnich miesiącach władze województw wprowadziły dla kibiców zakazy stadionowe. Pretekstem były bójki chuliganów, ale decyzję podjęto po tym, jak na trybunach piłkarskich zawisły transparenty krytykujące rząd PO. Tych przykładów szykan wobec działaczy opozycji lub oponentów rządu jest wiele (wystarczająco dużo na obszerną publikację), jak choćby niedawna rewizja ABW w mieszkaniu twórcy strony "AntyKomor".
Konsekwencje Polityki
Jednak najtragiczniejszą konsekwencją bezpardonowej walki z opozycją było zabójstwo polityczne na łódzkim działaczu PiS Marku Rosiaku. Morderca nie krył też, że działa z pobudek politycznych, wręcz przeciwnie, szczycił się tym, a nawet żałował, że jego ofiarą nie był Jarosław Kaczyński. Wkrótce okazało się, że zabójca był nawet członkiem PO. Bez wątpienia ataki medialne na PiS przyczyniły się do tej zbrodni. Początkowo wydawało się, że łódzka tragedia zatrzyma tę falę. Czołowi politycy koalicji wyrazili żal z powodu zabójstwa Marka Rosiaka, ale po kilku tygodniach wrócili do poprzedniej retoryki. Przykładem takich słów był wywiad ze Stefanem Niesiołowskim w "Przekroju" (16 maja br.), w którym wicemarszałek PO mówił m.in.: "Ludzi, którzy posługują się językiem w sposób całkowicie cyniczny i podły, nakierowany tylko na zdobycie władzy, trzeba odsunąć od polityki. Mówię tu o czołówce PiS, a nie o tych ludziach, którzy za nimi idą. Głupich zawsze jest dużo. (...) W 1939 roku to Hitler napadł na Polskę (...). Jarosław Kaczyński napadł na Polskę i ja jej bronię przed nim i jego kliką (...). PiS-owska cyniczna klika wykorzystuje ludzi o różnych poglądach i nastawieniu, którym często się wydaje, że chcą dobrze dla Polski i potem organizują burdy. Ma rację Stefan Bratkowski, kiedy ostrzega przed elementami faszyzmu".
Kampania zohydzania opozycji, odhumanizowania przeciwników i oskarżania ich o najgorsze wciąż trwa. Tragedia łódzka nie nauczyła niczego. Ale czy w takiej praktyce i retoryce "polityki miłości" jest miejsce na podpieranie się autorytetem Jana Pawła II?
Autor był członkiem komisji weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. był szefem ZSiA SKW. Po objęciu stanowiska prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

DEGRENGOLADA - Orzeł i reszka - Jan Maria Jackowski


Gdyby się zastanowić, co jest miernikiem degrengolady polskiej polityki, to odpowiedź nasuwa się sama: polityczne transfery, czyli skakanie z kwiatka na kwiatek na cztery miesiące przed wyborami. W tym kontekście szczególnie charakterystyczny jest przypadek Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Ta posłanka zaliczyła w tej kadencji Sejmu już trzy kluby parlamentarne. Z równym emocjonalnym zaangażowaniem namawiała rok temu do głosowania na prezesa Prawa i Sprawiedliwości w wyborach prezydenckich i była główną twarzą tej kampanii w obozie Jarosława Kaczyńskiego. Później twierdziła, że tworzy formację PJN, która ma być "alternatywą dla PiS", i że będzie z tą formacją bez względu na sondaże. Natomiast obecnie opuściła PJN i nie ukrywa nienawiści do PiS, partii, w której przez lata działała i była nawet ministrem. Fotografuje się z Donaldem Tuskiem i namawia do głosowania na PO pod hasłem, "by nie dopuścić do władzy PiS". Rodzi się oczywiste pytanie, kiedy oszukiwała wyborców, czy przedwczoraj, czy wczoraj, a może dzisiaj?
Joanna Kluzik-Rostkowska ma poglądy lewicowe, socliberalne. Jest to zideologizowany zestaw postoświeceniowych, uproszczonych myśli o świecie, które są bardzo promowane przez media mainstreamowe. Stąd karierą tej posłanki tak bardzo interesuje się "obóz postępu i demokracji". Patologia systemu partyjnego w Polsce polega na tym, że jest tworzony nie tyle na zasadach merytorycznych, a więc na bazie rzeczywistych różnic ideowych i programowych, ile na doraźnej koniunkturze i grze personalnej. Joanna Kluzik-Rostkowska z tymi swoimi "politycznie poprawnymi" poglądami równie dobrze mogłaby być w każdej z obecnych partii zasiadających w Sejmie. I nikt by się nie zdziwił.
W PiS już była. I nawet jako minister pracy przygotowała "autorski" lewicowo-liberalny program "polityki rodzinnej", sprzeczny z programem tej partii z 2005 roku. Jego istota polegała na zagnaniu kobiet do pracy zawodowej i rodzenia dzieci, a ich wychowaniem, a właściwie hodowlą, miało się zamiast rodziców zająć państwo. Jako szefowa PJN firmowała projekt nowelizacji ustawy dyskryminującej media katolickie i społeczne. W PO zasila lewe skrzydło tej partii, a więc zwolenników in vitro oraz legalizacji konkubinatów homoseksualnych i heteroseksualnych. W PSL też by się zmieściła, ale ludowcy by jednak jej nie przyjęli, bo swój rozum mają. SLD czeka na nią z otwartymi rękoma, zwłaszcza gdy nie dostanie na listach PO upragnionej "jedynki" i np. stwierdzi, że jej serce zawsze biło po lewej stronie.
Joanna Kluzik-Rostkowska swoim egzaltowanym "szukaniem miejsca na scenie", w czerwonym kostiumie, w którym występowała u boku Jarosława Kaczyńskiego, a obecnie u boku Donalda Tuska, zapewne niechcący ośmieszyła system partyjny w Polsce. Obnażyła jego fasadowość i obłudę. Jej rozpaczliwa próba załapania się do następnego Sejmu unaoczniła także relatywizm moralny i hipokryzję życia publicznego. Nieważne, czy ma się ukształtowane poglądy, nieważna uczciwość, szacunek do wyborców, nieważne, że to, co się robi dziś, przeczy temu, co się mówiło wczoraj, nieważne deklaracje, nieważny szacunek do samego siebie, nieważna wiarygodność, ważne jest parcie na mandat za wszelką cenę i liczenie na to, że "ciemny lud" i tak to kupi.
Paradoksalnie została oczyszczona scena polityczna. Wyszło szydło z worka - Prawo i Sprawiedliwość ma znakomity argument o V kolumnie we własnych szeregach. Teraz już nikt nie powinien mieć wątpliwości, że była koniem trojańskim. PJN stanie się bardziej wiarygodna dla tych centroprawicowych wyborców, którzy nie popierają PiS, a odejście niedawnej szefowej tej partii otwiera drogę do integracji PJN z różnymi pozaparlamentarnymi środowiskami prawicowymi. PO jest też zadowolona, bo zamieszanie z Joanną Kluzik-Rostkowską odwróciło uwagę od bieżących problemów i niekompetencji rządów tej formacji. Poza tym wzmocnione zostało lewe skrzydło tej partii. Dzięki temu w następnej kadencji parlamentu łatwiej będzie zacieśnić współpracę z SLD, uchwalić in vitro oraz przepchnąć zrównanie prawne konkubinatów homoseksualnych i heteroseksualnych z małżeństwami.


17 cze 2011

Ekshumacje jeszcze przed jesienią

W ciągu najbliższych tygodni zapadną ostateczne decyzje dotyczące przeprowadzenia ekshumacji ofiar katastrofy samolotu Tu-154M. Czynności mogą zostać podjęte jeszcze przed jesienią - dowiedział się "Nasz Dziennik" ze źródeł zbliżonych do śledztwa. Wojskowa prokuratura nie potwierdza tych informacji. Jak usłyszeliśmy, wnioski dowodowe w tym zakresie były złożone i do tej pory nie zostały rozpatrzone.

Prowadzący śledztwo smoleńskie prokuratorzy skłaniają się ku temu, by przystać na składane przez pełnomocników osób poszkodowanych wnioski dotyczące przeprowadzenia ekshumacji ofiar katastrofy samolotu Tu-154M. Jak dowiedział się "Nasz Dziennik" ze źródeł zbliżonych do śledztwa, wprawdzie w żadnym z przypadków decyzja jeszcze nie zapadła, to jednak rozbieżności pomiędzy rosyjską dokumentacją sekcyjną a stanem rzeczywistym zdecydowanie uzasadniają przeprowadzenie tego rodzaju czynności. Tych rozbieżności świadomi są śledczy, a to może oznaczać, że ostateczne decyzje wkrótce zapadną.


- Decyzje o przeprowadzeniu ekshumacji zapadną i wydaje się, że stanie się to stosunkowo szybko, prawdopodobnie w ciągu najbliższych tygodni - usłyszeliśmy.
Informacji nie komentuje prokuratura wojskowa, podkreślając, że dotychczas żadne decyzje w tej sprawie nie zostały podjęte. - Decyzję o ekshumacji - na tak lub na nie - podejmie prokurator, który będzie rozpatrywał dany wniosek dowodowy w tym zakresie. Na obecną chwilę żadna decyzja jeszcze nie zapadła - zaznaczył kpt. Marcin Maksjan z biura rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej.


Tymczasem w przekonaniu mec. Rafała Rogalskiego, pełnomocnika Jarosława Kaczyńskiego i kilku innych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, sprawa dalszego losu wniosków ekshumacyjnych powinna zostać niebawem rozwiązana. - W mojej ocenie, temat ten jest w ścisłym polu zainteresowania prokuratury, zwłaszcza po wizycie pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta w Moskwie i po wydarzeniach, które tej wizycie towarzyszyły. Myślę, że w sprawie tych wniosków w niedługim czasie będzie podejmowana decyzja merytoryczna: pozytywna lub negatywna - zaznaczył.


Jeśli prokuratorzy przychylą się do wniosków ekshumacyjnych, wbrew wcześniejszym zastrzeżeniom na ich realizację nie trzeba będzie czekać do późnej jesieni, gdyż tego rodzaju czynności wykonywane na potrzeby procesowe nie są obarczone tego rodzaju ograniczeniami. - Są to czynności, które można wykonać niemal w każdym czasie. Oczywiście można wybrać termin wieczorny czy chłodniejszy dzień, ale to nie jest tak, że z czynnościami trzeba czekać do listopada - zauważył mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy samolotu Tu-154M.


Konieczność przeprowadzenia ekshumacji wyraziły rodziny tragicznie zmarłych, które stwierdziły poważne braki w dokumentacji sekcyjnej sporządzonej w Rosji. W przypadku Zbigniewa Wassermanna Rosjanie m.in. opisali narządy wewnętrzne posła, które dużo wcześniej zostały mu operacyjnie usunięte w Polsce. Prokuratura wojskowa już dysponuje dokumentacją medyczną posła, którą zabezpieczono w krakowskich szpitalach. Z kolei dokumentacja ciała Przemysława Gosiewskiego wykonana w Rosji nie zgadzała się m.in. w zakresie cech fizycznych zmarłego.

Marcin Austyn


Chrześcijanin to nie konformista

Ze Stefanem Meetschenem, niemieckim dziennikarzem i pisarzem, rozmawia Bogusław Rąpała

W Pańskiej książce "Europa bez Chrystusa?" stawia Pan tezę, że głównym problemem współczesnej Europy jest brak fundamentów duchowych. Wspólna waluta i polityka gospodarcza wydają się jedynymi elementami zespalającymi Unię Europejską.
- Częściowo tak. Jest to bardzo kruchy fundament, o czym mogliśmy się przekonać szczególnie w ostatnich tygodniach na przykładzie Grecji, Irlandii czy Hiszpanii. Gdy tylko któryś z tych krajów znalazł się w finansowych tarapatach, szybko zobaczyliśmy granice europejskiej jedności i solidarności. Tak więc same pieniądze to za mało. Fundamentem, którego Europa rzeczywiście potrzebuje, jest wspólny system wartości, na który składa się chrześcijańsko-żydowski zbiór zasad etycznych oraz prawa człowieka wynikające z humanizmu. Obecnie w Europie silniej niż kiedykolwiek doświadczamy humanizmu ekskluzywnego, jeśli nie coraz wyraźniejszej formy utylitaryzmu. A to na dłuższą metę nie stanowi wystarczającej motywacji do podejmowania moralnych działań. Filantropia może szybko przerodzić się w cynizm i egoizm. Dlatego chrześcijańska wizja człowieka, w myśl której wszyscy jesteśmy grzesznikami, ale jednocześnie posiadamy wartość i godność wynikającą z faktu, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boże, wydaje się - według mnie - najbardziej realnym i wytrzymałym fundamentem dla Europy. Oczywiście przy zachowaniu świadomości, że sama wiara chrześcijańska nie jest jedynym gwarantem europejskiej jedności i życia zgodnego z moralnymi zasadami. Prawdopodobnie chrześcijańska Europa znów mogłaby się wtedy cieszyć większym szacunkiem zarówno w Chinach, Indiach, jak i w krajach islamskich.

Niestety, w Europie można zaobserwować tendencje wprost odwrotne, diagnozowane jako "chrystianofobia". Jakie są jej główne przyczyny?
- Na zjawisko chrystianofobii składają się: strach przed właściwie bliżej nieznaną wiarą chrześcijańską, nienawiść i ekscesy skierowane z jednej strony przeciwko samym chrześcijanom, a z drugiej przeciwko wszystkim chrześcijańskim symbolom, nauczaniu i wartościom. Pożywką dla tej nienawiści jest nie tylko narastający poziom niewiedzy na temat chrześcijaństwa, ale paradoksalnie również przesyt rzekomej wiedzy na jego temat. Ta nowa forma prześladowań została rozpoznana przez Jana Pawła II już w 1983 roku. Polega ona na społecznej dyskryminacji poszczególnych wierzących lub nawet całych kościelnych wspólnot. Wprawdzie nie zamyka się ich - jak to miało miejsce w przeszłości - w więzieniach lub obozach koncentracyjnych, nie skazuje się na przymusowe pracę lub na banicję...

...ale zamiast tego spycha się ich w społeczny niebyt.
- Dzieje się to poprzez zarzuty o fundamentalizm w tak ważnych sprawach jak rodzina, seksualność, aborcja czy eutanazja. A przy tym perfidnie jako najwyższą wartość propaguje się tolerancję i wolność religijną. Ale jeśli chodzi konkretnie o poziom wolności religijnej przewidzianej dla chrześcijan, to jest on równy zeru. Podam przykład: Niedawno w Holandii jeden z urzędników państwowych, chrześcijanin, z powodów osobistych, wynikających z jego przekonań religijnych i nakazów sumienia, odmówił udzielenia ślubu parze homoseksualistów. Został natychmiast zwolniony z pracy. Przecież jak tak dalej pójdzie, to w niedalekiej przyszłości, w trosce o tolerancję ocenzuruje się Pismo Święte. Toż to czyste szaleństwo!
Pewne kręgi społeczne wciąż na nowo podejmują próby, aby doprowadzić do dechrystianizacji Kościoła i ukształtowania nowego wizerunku tej instytucji. Z punktu widzenia społecznego Kościół i owszem, może istnieć. Prawa bytu nie ma natomiast jego religijne przesłanie, przesłanie Krzyża i Zmartwychwstania, którego próbuje się za wszelką cenę uniknąć i które chce się ujarzmić.

Tę taktykę stosuje się również wobec osoby Benedykta XVI.
- Ależ oczywiście! Dzieje się tak nie we wszystkich mediach, ale w niektórych z całą pewnością tak. Z wypowiedzi Benedykta XVI wybierane są fragmenty, które uznaje się za kompatybilne z nowoczesnym duchem czasu. Oczernia się natomiast i ośmiesza te jego religijne wypowiedzi, które nie pasują do świeckiej wizji świata lub niezamierzenie budzą poczucie winy. Również Jan Paweł II i św. Maksymilian Maria Kolbe, któremu poświęcony jest rok 2011, poddawani są temu samemu procesowi świeckiego "unieszkodliwiania". Trochę przejaskrawiając - można powiedzieć, że tę pierwszą postać próbuje się "zredukować" do poziomu polskiego bohatera narodowego, który uwielbiał kremówki i jazdę na nartach, a drugą pokazuje się jako przykład na wielkość człowieka. Ale to, skąd obydwaj czerpali siłę potrzebną do wypełniania swoich wielkich zadań, jest już przez większość mediów pomijane. To nie jest obiektywne podejście.

W "nowoczesnej" Europie przewidziane jest miejsce dla Kościoła, ale pod pewnymi warunkami.
- Podstawowy warunek jest taki, że chrześcijanin w Europie będzie milczał na temat swojej wiary w przestrzeni publicznej lub przynajmniej ją relatywizował. Odnosi się to nie tylko do sposobu przekazywania informacji medialnych, ale również do takich miejsc jak szkoły, urzędy czy szpitale. Jednak to, że również w Europie działają z pozoru niedające się pokonać liberalne grupy, jak przykładowo te identyfikujące się z gender mainstreaming, nie oznacza, iż do nich należy ostatnie słowo. Jest wielu ludzi młodych, interesujących się polityką, którzy odczuwają głód kultury opartej na szacunku dla drugiego człowieka, transcendencji i myślowej głębi. Są bardziej wymagający niż poprzednie pokolenia. Dowodem na to są chociażby Światowe Dni Młodzieży.

Jak scharakteryzowałby Pan elity, które rządzą Europą, decydują o jej przyszłości i prowadzą naszą cywilizację do katastrofy, przede wszystkim w aspekcie demograficznym?
- Nie widzę aktualnie żadnych elit, które rządziłyby Europą. Prawdziwe elity działają w niszach lub też dawno są na emeryturze. Dziś daje się zaobserwować ogólny brak orientacji lub skłonność do ideologicznej, a czasem i cynicznej powierzchowności. Dzieje się tak zarówno po tzw. konserwatywnej, jak i po liberalnej stronie sceny politycznej. Co się zaś tyczy katastrofy demograficznej, to przynajmniej w Niemczech i we Włoszech nie da się jej uniknąć. Fundament został położony już w latach 80. minionego wieku. Nawiasem mówiąc - stało się to pod rządami przeważnie konserwatywnych, chrześcijańsko-demokratycznych rządów.

W tym procesie niemałą rolę odgrywa tzw. homolobby.
- Mam naturalnie świadomość tego, że również w Polsce niektórzy politycy i prominenci są systematycznie ciągani po sądach za swoje wypowiedzi na temat homoseksualizmu. Do tego dochodzi propagandowy plan Marschalla Kennetha Kirka, w myśl którego homoseksualne pseudowartości powinny być coraz silniej rozpowszechniane w społeczeństwie. Ale nawet to, co dziś wydaje się dość brutalne, z dłuższej perspektywy okazuje się tylko dziecinną zabawą. Bowiem za kilka lat, kiedy Muzułmanie, Chińczycy i Hindusi zapuszczą jeszcze silniejsze korzenie w Europie, wówczas homoseksualiści zatęsknią za chrześcijanami, którzy wprawdzie od czasu do czasu mówili o grzechu, ale w gruncie rzeczy byli łagodni i mili. Prawdopodobnie wtedy będą panować dużo bardziej rygorystyczne normy etyczne. Ale interesujące jest również to, że obydwie grupy - zarówno homolobby, jak i przedstawiciele Kościoła - prawie zawsze przedstawiają swoje argumenty z pozycji ofiary. Każdy czuje się dyskryminowany. Taka reakcja wynika z kompleksów. Recepta na "chrystianofobię" jest następująca: chrześcijanie muszą odrzucić taką postawę. I nie wolno na tym poprzestać. To trochę jak w piłce nożnej: kto broni tylko i wyłącznie własnego pola karnego, nigdy nie zdobędzie bramki. Ja przykładowo powziąłem takie postanowienie, że wszystkim ezoterykom z kręgu mojej rodziny i znajomych, przy całej do nich sympatii będę mówił, że te wszystkie szaleństwa związane z Feng Shui, pięcioma tybetańskimi krokami do wiecznej młodości czy jogą uważam za totalne bzdury. Dużo lepsze jest chrześcijańsko-humanistyczne wychowanie - dla serca, dla ducha i dla rozumu.

W epilogu swojej książki stwierdził Pan, że być chrześcijaninem w dzisiejszych czasach to być rewolucjonistą. Czy to jedyna szansa na obronę i przywrócenie właściwej pozycji chrześcijaństwa w Europie?
- Nie sądzę, że istnieje jakaś "właściwa pozycja" wiary chrześcijańskiej w Europie. Kościół pomimo swojej długiej tradycji i doniosłych osiągnięć cywilizacyjnych nie ma monopolu na panowanie nad Europą naszych czasów. Musi natomiast od nowa nastawić się na społeczny i duchowy wyścig ideowy. Nie poprzez krytykę lub zabieganie o względy, ale poprzez swoją postawę. On musi walczyć. Za pomocą piękna liturgii, sakramentów, kultu świętych, relikwii oraz wyczucia ludzkich dusz. Wtedy rzeczywiście będzie atrakcyjny i rewolucyjny w najlepszym tego słowa znaczeniu. A nie konformistyczny. Do tego jednak potrzebne jest świadectwo dawane przez poszczególnych chrześcijan słowem, czynem i modlitwą. A to musi kosztować!


NIKT ICH NIE ZAPRASZAŁ - Kto z najeźdźcy robi ofiary

Rosyjski historyk stwierdził, że warunki, w jakich przetrzymywano jeńców, były w istocie "zawoalowanym unicestwieniem tych ludzi". To już kolejna w ostatnim czasie próba fałszowania historii w celach politycznych. W ubiegłym tygodniu dziennik "Izwiestija", powołując się również na Matwiejewa, podnosił rzekomo "bestialski" stosunek do jeńców bolszewickich. Według prof. Włodzimierza Marciniaka, może być to z jednej strony próba usprawiedliwienia nieuznania przez Federację Rosyjską na płaszczyźnie prawnej zbrodni katyńskiej, a z drugiej - może stanowić to formę nacisku na polski rząd.

Giennadij Matwiejew wypomniał Polsce, że nie przekazała do tej pory Rosji list zmarłych w polskiej niewoli jeńców bolszewickich z wojny polsko-bolszewickiej, pomimo że zobowiązała się do tego w traktacie ryskim z 1921 roku. Jego zdaniem, Polska podaje nieprawdziwe dane na temat liczby czerwonoarmistów zmarłych na terenie polskich obozów. Jak twierdzi - rosyjscy specjaliści utrzymują, że zmarło ich o 10 tysięcy więcej, niż podaje wersja polska. - Faktycznie, nie ma pełnych wykazów. Ale proszę zauważyć, że ze strony Matwiejewa ten wyrzut brzmi jak usprawiedliwienie, dlaczego Rosja nie przekazała Polsce do tej pory pełnych informacji na temat listy osób wymienionych w liście Berii do Stalina, który później stał się podstawą do decyzji biura politycznego - zaznacza prof. Włodzimierz Marciniak, politolog, pracownik naukowy Instytutu Studiów Politycznych PAN oraz Wyższej Szkoły Biznesu



 - National Louis University w Nowym Sączu. Giennadij Matwiejew jest kierownikiem Katedry Historii Południowych i Zachodnich Słowian Wydziału Historycznego Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego im. Michaiła Łomonosowa. Jego wypowiedź znalazła się w wyemitowanym we wtorkowy wieczór w Kanale 1 materiale dotyczącym losu jeńców sowieckich na terenie Polski w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Materiał sugerował, że warunki, w jakich przetrzymywano jeńców sowieckich, oznaczały "zawoalowane unicestwienie tych ludzi". - Jeśli porównamy los polskich jeńców w niewoli sowieckiej i los sowieckich jeńców na terenie Polski, to po pierwsze - liczba zmarłych w obozach sowieckich była znacznie większa, po drugie, bestialstwo dokonywało się po stronie bolszewickiej. Komisarz konnej armii Izaak Babel opisywał w swoim dzienniku przypadki rozstrzeliwania polskich jeńców. Jak można w ogóle zestawiać ze sobą te dwie kwestie, zupełnie nieporównywalne? Moim zdaniem, jest to czysto polityczne zagranie - podkreśla prof. Marciniak.


 Według niego, jest to z jednej strony próba usprawiedliwienia tego, że Federacja Rosyjska nie chce uznać na płaszczyźnie prawnej zbrodni katyńskiej, a z drugiej strony może stanowić to formę nacisku na polski rząd. - Może to być wyraz pewnego niezadowolenia strony rosyjskiej z faktu, że "ocieplenie" w stosunkach polsko-rosyjskich przyniosło za mało korzyści. Nie rozumiem, dlaczego Polska nie podejmuje w ogóle kwestii losu polskich jeńców w niewoli sowieckiej z wojny 1918-1920. Straty były wówczas ogromne, bardzo wielu jeńców zostało rozstrzelanych od razu na polu walki, a niektóre oddziały bolszewickie posuwały się do wyjątkowego bestialstwa - zdarzały się przypadki odrąbywania głów szablami - tłumaczy prof. Włodzimierz Marciniak. Gennadij Matwiejew stwierdził w ubiegłym tygodniu w "Izwiestiji", że chociaż nie ma dokumentu potwierdzającego, jakoby w Polsce w tamtym czasie był rozkaz rozstrzeliwania jeńców sowieckich, są jednak rozkazy dotyczące konkretnych przypadków. Niedopowiedzenie i manipulacja, jakiej dopuścił się rosyjski historyk, sugerują, że w Polsce również zdarzały się wypadki "brutalnych egzekucji" na jeńcach.

16 cze 2011

Motyw główny - ludobójstwo na Polakach
Charakter zbrodni katyńskiej - narodowe i społeczne kryterium doboru ofiar, jednoznacznie wskazuje na główny motyw jej dokonania, którym było biologiczne i polityczne uderzenie w Naród i państwo polskie.
Motyw narodowy w połączeniu z masowością mordu kwalifikują mord na Polakach dokonany wiosną 1940 r. w oparciu o decyzję Politbiura WKP(b) jako zbrodnię ludobójstwa. Wszystkie inne, związane z sytuacją międzynarodową trudnościami przetrzymywania czy osobistymi fobiami sowieckich decydentów czynniki nie tylko nie miały decydującego znaczenia w doprowadzeniu do ludobójstwa, ale odegrały co najwyżej rolę drugorzędną. Być może, acz i tego nie możemy być pewni, przyczyniły się one do wyboru momentu rozpoczęcia zbrodni czy jej formy, ale o niej nie przesądziły. 
Przesłanki powyższe skłaniają do stwierdzenia, iż zasadniczym celem i zarazem motywem sowieckiego mordu na oficerach WP, policjantach i innych obywatelach, popełnionego wiosną 1940 r., było zniszczenie grupy wyróżnionej na podstawie narodowej.



Autor jest historykiem, pracuje w Instytucie Edukacji Narodowej (IPN Centrala).



Charakter zbrodni katyńskiej - narodowe i społeczne kryterium doboru ofiar, jednoznacznie wskazuje na główny motyw jej dokonania, którym było biologiczne i polityczne uderzenie w Naród i państwo polskie.

KATYŃ BYŁ LUDOBÓJSTWEM


document.write(''+'');font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: 12px; line-height: 24px;">

W każdym Polaku słyszącym o Katyniu powinno coś drgnąć, coś się poruszyć, powinno przyjść dziwne, nie często spotykane uczucie, nieprzyjemne uczucie. Ciarki, ogarniający niepokój, wspomnienie przeszłości. Bo to właśnie w Katyniu, miejscowości w Rosji niedaleko Smoleńska, rozegrała się ogromna tragedia dla naszego kraju i dla naszych rodaków. Dokonano tam masowego mordu na Polakach, dokładnie wiosną 1940 roku. W tym czasie pod Smoleńskiem zginęło kilka tysięcy polskich oficerów. We wrześniu 1939 roku do niewoli trafiło około 250 tysięcy polskich żołnierzy, znajdowali się wśród nich oficerowie, lekarze, nauczyciele, inżynierowie, ludzie kultury i nauki.

 Jeńcy byli pogrupowani w trzech obozach: Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Traktowani byli, jako siła robocza. Wielu naszych rodaków zostało wywiezionych w nieznanych kierunkach, jedynie 448 osób zostało umieszczonych w takich obozach jak Pawliszczew Bor i Griazowiec pod Wołogdą. 5 marca 1940 roku pod rozkazem Stalina służby NKWD rozstrzelały 26 tysięcy jeńców wojennych. 13 kwietnia 1943 Niemcy ogłosili, że w lesie nazywanym Kozie Góry pod Katyniem odnalezione zostały masowe groby polskich oficerów. Strona radziecka uznała to za hitlerowską prowokację.

 Po zbadaniu przez delegację zarówno Polskiego jak i Niemieckiego Czerwonego Krzyża ośmiu grobów, okazało się, że znajduje się w nich około 4300 ciał z reguły z postrzałami w tył głowy. Przez bardzo długi czas, bo prawie 50 lat, sprawa tak ogromnej i okrutnej zbrodni, była głównym powodem, dla którego naród polski oczekiwał wyjaśnień od strony sowieckiej. Po zakończeniu II wojny światowej dyktatura komunistów w odbudowanej Polsce Ludowej uniemożliwiała wyrażania poglądów na temat masowego mordu, którego dokonało NKWD. Po 47 latach Sowieci oficjalnie przyznali się do swych okrutnych czynów. Jednak zmowa milczenia przez tak długi czas męczyła nasz naród. 

Zbrodnia Katyńska, która z pewnością miała, ma i mieć będzie ogromny wpływ na dalszą historię naszego narodu, była jednym z największych i najokrutniejszych ataków przemocy dokonanych przez ZSRR wobec narodu polskiego.a komunistów w odbudowanej Polsce Ludowej uniemożliwiała wyrażania poglądów na temat masowego mordu, którego dokonało NKWD. Po 47 latach Sowieci oficjalnie przyznali się do swych okrutnych czynów. Jednak zmowa milczenia przez tak długi czas męczyła nasz naród. Zbrodnia Katyńska, która z pewnością miała, ma i mieć będzie ogromny wpływ na dalszą historię naszego narodu, była jednym z największych i najokrutniejszych ataków przemocy dokonanych przez ZSRR wobec narodu polskiego.

NIEDZIELNE PRZEDPOŁUDNIE



Służby miejskie próbują nie dopuścić za barierki Pałacu Prezydenckiego grupy parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości na czele z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, którzy jak co miesiąc pragną uczcić pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej. W końcu strażnicy wpuszczają tylko dziesięciu z nich, posłowie ścigając się z czasem i wzrokiem strażników, odbierają w pośpiechu od zebranych na Krakowskim Przedmieściu ludzi zapalone znicze i kwiaty - materialne znaki pamięci o wszystkich 96 ofiarach tragedii narodowej pod Smoleńskiem. Dwie posłanki: Marzena Machałek oraz Daniela Chrapkiewicz, zostały poturbowane.

Wbrew próbom siania paniki przez Kancelarię Prezydenta na Krakowskie Przedmieście nie przybyła "jakaś grupa zadymiarzy". Przyjechali Polacy z całego kraju i zagranicy, aby w pierwszą rocznicę katastrofy pod Smoleńskiem oddać hołd ofiarom tej tragedii, największej w powojennej Polsce. 
Godzina 7.40, 10 kwietnia. Na Krakowskim Przedmieściu jest już kilka tysięcy ludzi. Większość trzyma w ręku biało-czerwone flagi, a na ramieniu ma naklejkę z napisem "Smoleńsk 10.04.2010. Pamiętamy". Są całe rodziny, młodzież, ludzie starsi, osoby samotne. Pewnym krokiem zdążają do kościoła seminaryjnego, gdzie o godz. 8.00 zostanie odprawiona Msza Święta w intencji wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej oraz w intencji Ojczyzny. Pod kościołem już na dwadzieścia minut przed Eucharystią stoi rzesza ludzi. Wyczuwa się podniosły nastrój i skupienie. Po Mszy Świętej i odśpiewanej głośno pieśni "Boże, coś Polskę" zgromadzeni kierują się w stronę Pałacu Prezydenckiego. Flagi trzymane mocno w ręku zaczynają powiewać. Są ich setki, a może nawet tysiące. Niektórzy trzymają również drewniane krzyże. "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie" - śpiewają idący Traktem Królewskim Polacy. Niestety, w wyniku prewencji zarządzonej przez administrację dziedziniec przed Pałacem Prezydenckim, miejsce, na które rok temu tysiące ludzi przychodziły oraz składały kwiaty i znicze, oddając hołd ofiarom, miejsce ważne i symboliczne, zostało odgrodzone barierkami. Wychodzący z kościoła posłowie Prawa i Sprawiedliwości pragną przejść na dziedziniec, aby złożyć wieniec i zapalić lampkę, jednak nie pozwala się im na to. 


Wpuśćcie posła


Tłum krzyczy: "Jarosław" i "Wpuście posła". Wśród obecnych parlamentarzystów są oprócz prezesa PiS Antoni Macierewicz, Jarosław Zieliński, Jolanta Szczypińska, Zbigniew Girzyński, Anna Fotyga. W wystosowanym wczoraj po wydarzeniach na Krakowskim Przedmieściu oświadczeniu rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Adam Hofman stwierdził, że "z niewyjaśnionych przyczyn za barierki wpuszczono tylko 10 parlamentarzystów" oraz "w wyniku tych działań dwie posłanki: Marzena Machałek oraz Daniela Chrapkiewicz zostały poturbowane". "Stanowczo sprzeciwiamy się takim działaniom, mogło to bowiem nosić znamiona prowokacji" - czytamy w oświadczeniu. - Znów widzimy, że władza boi się Polaków i boi się pamięci o katastrofie. Zupełnie niepotrzebnie. Ja przeszedłem przez cały kilkunastotysięczny tłum powoli. Atmosfera jest spokojna i godna - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" obecny również na Krakowskim Przedmieściu rzecznik PiS Adam Hofman. Jak dodał, Polacy przybyli tłumnie oddać hołd parze prezydenckiej i pozostałym ofiarom katastrofy smoleńskiej, a nie po to, aby robić "zadymę". - W ważnych momentach historycznych Polacy potrafią zachować się godnie i wiedzą, co należy czynić. Te barierki są tu zupełnie niepotrzebne - ocenił Adam Hofman. 
Gdy udało się już wejść na dziedziniec grupie posłów, przed przyniesionym przez nich zdjęciem pary prezydenckiej zaczęto układać, dokładnie jak rok temu, zapalone znicze i kwiaty. Rozpoczęło się ich przekazywanie - ludzie dosłownie nad głowami podawali je do przodu. Wyraźnie wzruszona, z uśmiechem na twarzy Jolanta Szczypińska chwytała kwiaty i wraz z pozostałymi posłami kładła je na dziedziniec. W pewnym momencie wbiegł na plac ogrodzony barierkami bardzo młody harcerz - chłopiec też chciał złożyć kwiaty w tym symbolicznym miejscu. Jarosław Kaczyński, przechodząc obok barierek, podawał rękę skandującym jego imię. Ewidentnie czuł jedność i solidarność ze wszystkimi, którzy przyszli uczcić pamięć jego brata. Wśród napisów na transparentach przeważały hasła krytyczne wobec Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego. W pewnym momencie słychać było okrzyki: "Weźcie Bronka, oddajcie skrzynki!". Po chwili został zaintonowany hymn narodowy. Po nim słychać było w tłumie głosy, że "taką atmosferę czuło się w stanie wojennym". Jarosław Kaczyński po modlitwie i złożeniu wieńców poszedł do Pałacu Prezydenckiego, aby jeszcze uczcić upamiętnione tam wszystkie ofiary związane z Kancelarią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. 


15 cze 2011

LICENCJA NA ZABIJANIE

Już po raz drugi Czechy usiłują wprowadzić prawo, które ma dopuścić w tym kraju możliwość zabijania dzieci poczętych przez Polki i inne mieszkanki państw Unii Europejskiej. Tym razem czeskie ministerstwo zdrowia przygotowało także propozycję ustawy, która pozwoli na zabijanie dzieci chorych lub upośledzonych aż do porodu! Rząd chce, by parlament głosował nad nowymi ustawami już w czerwcu. Czesi apelują do Polaków o modlitwę i post, a także o konkretne działania, które spowodują, że nie uda się wprowadzić w życie przygotowanych ustaw.

- Jeśli władze zatwierdziłyby ustawę, dotknęłoby to przede wszystkim polskie dzieci i ich matki - przekonuje czeski obrońca życia Radim Uchác˙, prezes Hnuti Pro z˙ ivot C˙ R. W przypadku wprowadzenia nowego prawa Czeska Republika skutecznie przyczyniłaby się do depopulacji swoich polskich sąsiadów. - Jest okrutną ironią, że przedstawiciele rządu Czeskiej Republiki - w większości określający się jako katolicy - z jednej strony uczestniczyli w uroczystościach beatyfikacyjnych Jana Pawła II, dla którego jedną z najważniejszych rzeczy była obrona życia dzieci poczętych, a z drugiej strony ci sami ludzie przygotowują okrutną rzeź dzieciom z Narodu, z którego wyszedł błogosławiony Jan Paweł II - dodaje.

W obliczu tego zagrożenia czescy obrońcy życia apelują do Polaków o pokorną i gorliwą modlitwę, popartą postem i czynami miłosierdzia, aby w Czechach nie doszło do przyjęcia ustaw, które umożliwią zabijanie polskich dzieci. - Prosimy, by prawdziwi patrioci i gorliwi katolicy swymi konkretnymi czynami pomogli zabronić wprowadzenia tak okrutnych ustaw, które godzą w życie bezbronnych i niewinnych ludzkich istot, które sam Bóg powołał do istnienia, a za które jest odpowiedzialny każdy z nas - podkreśla prezes Hnuti Pro z˙ivot C˙ R.


Projekt reformy służby zdrowia, która ma doprowadzić do legalnego zabijania dzieci mieszkanek państw Unii Europejskiej, forsuje minister zdrowia Leos˙ Heger z uchodzącej za konserwatywną partii TOP 09 (Tradycja Odpowiedzialność Prosperita 09), która wchodzi w skład rządu koalicyjnego Petra Nec˙asa, deklarującego swój katolicyzm. Jak zwykle zwolennicy aborcji posługują się kłamstwami i stosują manipulacje. Radim Uchác˙ podkreśla, że czeskie ministerstwo przy wprowadzaniu nowego prawa powołuje się na rzekome rozporządzenia Unii Europejskiej, ale uzasadnia je tylko ogólnymi odnośnikami do prawa o wolnym ruchu. 


Czechy już obecnie mają jedno z najbardziej liberalnych ustawodawstw aborcyjnych w Europie. Bez podania przyczyny legalnie można tam zabić dziecko do 12. tygodnia życia, a do 24. tygodnia - z powodów medycznych. Kobieta w każdej chwili może się zdecydować na aborcję, jeżeli u dziecka zostaną stwierdzone wady rozwojowe. Ograniczenia dotyczą tylko wieku kobiety - musi mieć więcej niż 16 lat, a pomiędzy kolejnymi aborcjami musi minąć co najmniej pół roku. Teraz proponuje się możliwość legalnego zabijania dzieci chorych lub upośledzonych aż do porodu! Dodatkowo ogranicza się prawa rodziców, by dziewczynka w wieku 16 lat mogła bez powiadomienia i "zgody" rodziców zabić swoje dziecko.


Obrońcy życia w Czechach apelują do Polaków, aby pisali e-maile do czeskich władz z protestem przeciwko próbom wprowadzenia prawa umożliwiającego zabijanie w tym kraju polskich dzieci, a także aby Czesi przestali zabijać swoje dzieci, gdyż - jak mówił Jan Paweł II - naród, który zabija swoje dzieci, jest narodem bez nadziei i przyszłości.
Małgorzata Pabis





NOWE CZASY NIE DLA POLSKI AMERYKA


„Lądując w Warszawie, prezydent znajdzie się w sercu najbardziej proamerykańskiego kraju świata” taką notatkę sporządzoną przez swojego ambasadora w Warszawie mógł w lipcu 1989 roku przed wylądowaniem w stolicy Polski przeczytać prezydent Bush. Co przeczyta Obama za kilka dni? Zapewne komentarz w stylu, że nawet najbardziej życzliwi sojuszowi z Ameryką politycy nad Wisłą w coraz mniejszym stopniu pokładają nadzieje w USA a społeczeństwo zawiedzione choćby z powodu utrzymania dla Polaków wiz wiele lat po odzyskaniu niepodległości i wejściu Polski do UE, w coraz mniejszym stopniu jest proamerykańskie. 
Ostatnimi prezydentami, którzy działali w paradygmacie relacji polsko-amerykańskich ukształtowanych na fali wydarzeń 1989 roku i w oparciu o popieranie przez USA walki z komunizmem w Polsce byli Lech Kaczyński i G.W. Bush. Nawiązywała ta polityka do tradycji specjalnego umocowania w polityce USA kwestii niepodległości Polski w XX wieku – pisze o tym amb. Crawford. Została zarzucona przez Obamę z kilku powodów: bo formalnie zostały zrealizowane jej cele i to już kilka lat wcześniej (wejście Polski do NATO i UE), bo  znający europejskie uwarunkowania kontynuatorzy tego kierunku w amerykańskiej administracji mają już mniej do powiedzenia, bo kojarzyła się z na początku jego kadencji z rodziną Bushów…

Obama skorygował linię strategiczną USA trwale. Jednak istotą tej zmiany była nie tylko inna polityka wobec państw Europy środkowej a raczej jej brak, ale generalna reorientacja waszyngtońskiej polityki. Chociaż rząd Donalda Tuska popełnił wiele błędów w procesie negocjacji umowy o tarczy antyrakietowej, to dalszy rozwój sytuacji pokazał, że po zwycięstwie demokraty sytuacja była na tyle inna, że polscy negocjatorzy i politycy nie zdołaliby już metodami prawno-międzynarodowymi odwrócić biegu wydarzeń i planów nowej administracji: resetu z Rosją, wycofywania się z zaangażowania militarnego w Azji, stawianiem na wzrastające światowe potęgi itd. Nie było to do pogodzenia z budową tarczy w Polsce.

Po kilkunastu miesiącach strategicznej przerwy w relacjach polsko-emrykańskich może nastąpić pewien przełom. Jednak Europa środkowa wiele lat nie wróci na dawne miejsce w polu zainteresowań Waszyngtonu i nasze kontakty nie będą już miały takiego ładunku emocji i wzajemnych oczekiwań jak przed laty. Tylko jakieś nieszczęście mogłoby dzisiaj uzasadniać powrót do pozstzimnowojennej polityki w tym regionie – a tego lepiej by nie było. Inna jest Ameryka Obamy, inna sytuacja polityczna w Europie. Skoro obecny prezydent USA postawił na relacje transpacyficzne, zaś pracujący dla niego analitycy na pewno pokazują mu dane, z których wynika jak cała Europa traci potencjał w globalnej rozgrywce, tak czy owak zwycięży nad Potomakiem realna polityka, w której dla Polski nie ma zbyt wiele miejsca. 
Z drugiej strony to nieprawda jednak, że dla Obamy Europa straciła całkowicie znaczenie, w jego planie może być miejsce dla regionalnego sojuszu z Polską – na zasadach „sojuszu regionalnego”, jest to jednak obwarowane kilkoma warunkami
.
Pierwszym jest zrozumienie sensu polityki amerykańskiej ostatnich lat w świetle tego co się dzieje na świecie. Podczas szczytu NATO w Lizbonie Obama zrobił ustępstwa dla Rosjan obiecując wspólną tarczę antyrakietową, wcześniej cofnął plan Busha dla Polski (rakiety dalekiego zasięgu przeciwko którym protestowała Rosja). Ten element, reset w relacjach z Rosją tylko częściowo oznaczał zmianę a w części był tylko wizerunkową rozgrywką. Administracja amerykańska nie ma złudzeń co do celów Moskwy – której chęć odbudowy imperium nie osłabła. Jednak po wojnie w Gruzji w 2008 nowa w Białym Domu uznano, że partner jest ciągle silny i nieprzewidywalny w takim stopniu, ze należy minimalizować ryzyko. Rozpoczął się tym samym klasyczny dyplomatyczny bal maskowy, w którym realiści nie widzą już innej możliwości jak założyć fałszywe twarze idealistycznych lekkoduchów, pacyfistów itd. w tej właśnie sprawie Polska nie zdała egzaminu: rząd w Warszawie wziął maski politycznej przebiegłości za rzeczywistość i szczerze wziął udział w utrwalaniu wizji nowych stosunków z Rosją. 

To co dla USA miało być politycznym trikiem okazało się dla Polski solą polityki. Osłabia to naszą pozycję przetargową na wielu polach. Z warunkiem tym wiąże się kwestia znacznie poważniejsza dla polskiej polityki zagranicznej po 2004: zdolność odróżniania iluzji od rzeczywistości, czyli konika drewnianego od rumaka (niezapomniana kwestia ze „Srebrnych Orłów” Teodora Parnickiego), prawdziwego zagrożenia od wyimaginowanego itd.  
Wizyta Obamy jest na tyle ważna, że powinna być poprzedzona, podobnie jak wizyta Miedwiediewa posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jest pewne, iż rakiety przechwytujące średniego zasięgu będą jednak stacjonowały w Rumunii, oprócz tego na morzach wokół Europy na statkach i docelowo także w Polsce, ale to dalsza perspektywa (program ma mieć cztery fazy - każda kolejna bardziej w deklaracjach i zobaczymy ile z tego zrealizują). Kwestia wspólnego systemu antyrakietowego z Rosją nie jest już dyskutowana.
 USA nie zgadzają się na podział Europy na tle konstrukcji obrony przeciwrakietowej co jest istotą propozycji Kremla. To punkt zaczepienia dla nowej strategicznej dyskusji o bezpieczeństwie i zasadach gry w trójkącie USA-UE-Rosja. Polska w zasadzie tylko w Waszyngtonie może znaleźć potwierdzenie swoich ambicji realnego współkształtowania relacji w tym trójkącie - europejskie potęgi tego prawa nam nie przyznają.

Chociaż wszystko to jednak nie skończy się powrotem do starego w relacjach USA z UE, to Obama będzie miał o czym rozmawiać z polskimi politykami i dziennikarzami. Gdyby potwierdziły się informacje, że możliwe jest zainstalowanie floty F-16, byłby to co prawda ruch o znaczeniu mniejszym niż zainstalowanie elementów tarczy w Polsce, ale jednak potwierdzał, że sojusz wojskowy z USA nie jest czczym gadaniem. Rosjanie zresztą i tak oświadczają, ze taki ruch to dla z ich punktu widzenia zła tendencja i zgłaszają protesty. Z punktu widzenia polskich interesów obronnych taka flota wypełniałaby braki w lotnictwie wojskowym i blokowałaby niektóre z możliwych hipotetycznych wariantów ataku na Polskę. Miałoby to także niebagatelne znaczenie symboliczne, że Polska nie leży na terenach próżni strategicznej powstałej w konsekwencji niedopowiedzianych ustaleń postzimnowojennych.

Tematem w którym stanowiska Polski i USA mogą być bliskie jest chęć uratowania powagi NATO i realistyczna konstatacja, że na kontynencie europejskim jak na razie nie widać organizacji, która miałaby przejąć obowiązki obrony Starego Kontynentu. Jak dotąd tego rodzaju akcja bez USA byłaby iluzoryczna. W świetle niekorzystnych dla nas tendencji w UE, które zmierzają do ograniczenia badań nad możliwościami wydobywania gazu łupkowego, bardzo ważne będą rozmowy i na ten temat. Amerykanie zmierzają do zdominowania wydobycia w Polsce. Prawdę mówiąc Jeśli nawet nie dostaniemy szybko dostępu do odpowiednich technologii, to tak czy inaczej zarobimy na tym a w przyszłości będziemy mieli udział także w know-how i dużo większe poczucie stabilności politycznej.
Drugi warunek uratowania pozycji Polski – i o tym pisze Crawford, a ja poświęciłem temu nieco miejsca w dzisiejszej Rzeczpospolitej („Przed wyprawą na Wilno”) dotyczy regionalnej pozycji Polski. Igor Janke stawia tezę, iż Amerykanie będą nas traktować poważnie, jeśli będziemy liderem regionu. Przy zastrzeżeniu do słowa „lider”, które brzmi paternalistycznie, jedno wydaje się oczywiste tak w kontekście relacji na obstawianej przez rząd PO linii  Berlin-Warszawa-Moskwa jak i w kontekście relacji transatlantyckich.

 Pozycja międzynarodowa Polski jest wprost proporcjonalna do możliwości politycznego współorganizowania Europy środkowej, to dzisiaj najważniejsza prawidłowość, która rządzi pozycją Polski. Determinacja do dziergania geopolitycznego patchworka w naszej części kontynentu to najbardziej pożądana cnota polskiej polityki. Pytanie jest o to, z czym Polska występuje jako stary-nowy partner: z deklaracją, że ma środki by wpływać na opinie polityczne małych i jak by to nie zabrzmiało, relatywnie słabych państw regionu, czy z kłopotami, których, jak z Litwą, rozwiązać nie potrafi. Czy w konsekwencji po staremu „czeka na pomoc” Ameryki i przytakuje każdemu jej pomysłowi, czy też ma odwagę nowe idee zgłaszać.
Ps. Pięknie dziękuję Janinie Jankowskiej za pytania („Do europosła Pawła Kowala ws.tekstu ambasadora Crawforda”). Przygotowuję odpowiedź, którą w najbliższych dniach opublikuję w Salonie24.

DWA KROKI DO IV RP - Jak wskrzesić ideę IV RP? Po pierwsze, trzeba umacniać te środowiska, które określamy jako "obóz niepodległościowy". Po drugie, budować mosty porozumienia z tymi grupami Polaków, którzy głosowali na PO Prof. Andrzej Zybertowicz -



Jeśli przez projekt IV Rzeczypospolitej rozumieć zadanie takiego unowocześnienia naszego kraju, które zachowa polską tożsamość i uczyni nas dumnymi z bycia Polakami, to odpowiedź na pytanie, jak to zrobić, jest prosta i składa się z dwóch kroków. Po pierwsze, trzeba umacniać te środowiska, które określamy jako "obóz niepodległościowy". Po drugie, trzeba budować mosty porozumienia z tymi grupami Polaków, którzy sądzą, iż publiczne mówienie: naród, Polska, polskość, to znak jakiegoś czającego się za rogiem totalitaryzmu. Tylko te dwie rzeczy trzeba robić - nic więcej.
Projekt IV Rzeczypospolitej to seria reform usuwających instytucjonalne niesprawności polskiego państwa. Idzie także o osłabienie mechanizmów rodzących niesprawiedliwość społeczną, a przez to blokujących rozwój społeczny. Taki projekt nie jest potrzebny tym środowiskom, które uznają funkcjonujące obecnie zasady gry w społeczeństwo za korzystne dla siebie.

Życie społeczne to gra - od nas zależy, na ile będzie to gra fair
W życiu jedni radzą sobie lepiej, drudzy gorzej. Dlatego w każdym ustroju są ci, którym się wiedzie dobrze, i tacy, którym wiedzie się kiepsko. Wygrani i przegrani. Wygrani stają się elitami, przegrani ludem. Środowiska wygranych są zazwyczaj lepiej zorganizowane od grup przegranych. Wygrani, aby utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie, często działają według zasady "dziel i rządź". Nad podzielonymi łatwiej panować.
W życiu panują zasady równowagi: gra się tak, jak przeciwnik pozwoli. To, na jak wiele może pozwolić sobie elita, w tym jak wiele niesprawiedliwych posunięć może bezkarnie zrealizować, zależy od tego, na ile lud daje się skłócić. To zaś zależy od tego, na ile lud jest zorganizowany. Zdolność ludzi do samoorganizacji zależy od poziomu zaufania między nimi, od tego, co nazywamy kapitałem społecznym. Z tym w Polsce jest kiepsko.
Nasza transformacja ustrojowa także ma swoich wygranych i przegranych. W uproszczeniu powiemy, że mamy elity - które kontrolują najważniejsze zasoby (w tym środki zmasowanego przekazu). I mamy lud - bardzo często niedouczony, pogubiony, nierzadko dający sobą manipulować. Ale zarazem - i to bardzo obecne elity niepokoi - ten lud ma w sercu Boga i Polskę. Dlaczego niepokoi? Bo ludzie, którzy w sercu mają cynizm, lękają się tych, którzy są przywiązani do wartości. Bo jak ktoś jest przywiązany nie tylko do swojej sakiewki, to jest zdolny do poświęceń. I ta zdolność jest zasobem, którego często nie posiadają bogaci i potężni. Ta zdolność to szansa na wyrównanie nierówności zasobów materialnych, jaka występuje między stronami konfliktu.
W interesie wygranych transformacji jest z jednej strony to, by grupy z nimi konkurujące, grupy tylko aspirujące do pozycji elit, były rozbite, z drugiej strony zaś, by podziały nie prowadziły do takiego poziomu konfliktu, w którym system jako całość stanie się niestabilny i elity nie będą mogły cieszyć się swoimi zdobyczami.
W roku 2005 w Polsce wydarzyło się coś znaczącego. Obóz niepodległościowy objął kontrolę nad częścią ogniw władzy państwowej. Obóz ten rozpoczął reformy, a przy okazji nabrał tempa proces gromadzenia doświadczenia przez środowiska mające szansę być nie tylko elitami tego obozu, ale elitami społeczeństwa polskiego w ogóle. Uruchomiły się procesy głębszych przesunięć w społecznym polu sił - zmiana proporcji między grupami wcześniej wygranych/uprzywilejowanych i przegranych/pokrzywdzonych. To wywołało, skądinąd zrozumiałe, zaniepokojenie dotychczasowych elit.
Ale gra nie toczyła się tylko w wymiarze wewnętrznym: z samej swej natury obóz niepodległościowy - którego reformy, gdyby cały ich pakiet wprowadzono w życie, oznaczałyby wzmocnienie międzynarodowej pozycji Polski - nie był traktowany przyjaźnie przez te podmioty międzynarodowe. Tym podmiotom potrzebna jest Polska jako partner słaby, taki, którego można sprowadzić do roli klienta, petenta, wasala.

By reformować Polskę, trzeba - równocześnie! - robić dwie rzeczy
Trzeba wytwarzać, ciężką, niekiedy nieprzyjemną, mozolną pracą, nowe więzi społeczne, mnożyć kapitał społeczny, gromadzić to, czego obóz niepodległościowy ciągle ma zbyt mało.

MÓWIMY O FAKTACH A NIE ODCZUCIACH - Niesprawność samolotu w 90 procentach wykrywa się z zapisów czarnych skrzynek. Tych zapisów nigdy nam nie pokazano


Z gen. bryg. rez. Janem Baranieckim, byłym zastępcą dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, mającym duże doświadczenie w wyjaśnianiu przyczyn katastrof lotniczych, rozmawia Marcin Austyn

Za sprawą medialnych wystąpień płk. Edmunda Klicha powrócił temat nacisków na załogę ze strony gen. Andrzeja Błasika. Akredytowany przyznał jednak, że bazuje tu na własnych odczuciach, a nie dowodach.
- W badaniu katastrof - na etapie wstępnym - oczywiście można kierować się odczuciami, ale trzeba też umieć wyważyć, co z tych odczuć można wziąć do oficjalnych badań. Ekspert jednak nie powinien publicznie mówić o swoich przypuszczeniach, ale winien sprawdzić, czy mają one odzwierciedlenie w faktach. Kiedy już pracuje się na rzeczywistym materiale, na odczucia nie ma już miejsca, bo najważniejsze są te wnioski, które płyną z analizy faktów. Wyrażanie poglądów opartych na domniemaniach, z równoczesnym przyznaniem się do nieznajomości materiału dowodowego w danym zakresie, jest - delikatnie mówiąc - niepoważne.
Akredytowany wykluczył awarię samolotu, sugerując, że piloci o niej nie mówili i nie widać jej śladu w rejestratorach. To wystarczający dowód?
- Niesprawność samolotu w 90 procentach wykrywa się z zapisów czarnych skrzynek. Proszę jednak zauważyć, że tych zapisów nigdy nam nie pokazano i trudno oceniać, co w nich się znajduje. Z pewnością mając dane z polskiej skrzynki szybkiego dostępu, można było wydobyć wiele informacji na temat lotu z 10 kwietnia 2010 roku, sadzę nawet, że więcej niż z rejestratorów katastroficznych. Te zapisy pozwalają odczytać nie tylko to, czy samolot był do końca sprawny, czy też nie, ale również można znaleźć tam ślady ewentualnego zamachu. Oczywiście parametry tego wprost nie mówią, ale na podstawie ich analizy można domniemywać przyczyn takiego, a nie innego zachowania maszyny. Przykładowo w normalnej eksploatacji bardzo mało prawdopodobne jest, że wyłączają się równocześnie wszystkie silniki samolotu. Z zapisów można odczytać, jak załoga sterowała samolotem. Na podstawie analizy przeciążeń można wnioskować o tym, czy na pokładzie doszło do jakichś anomalii, które mogłyby wskazywać np. na wybuch. Te zapisy to kopalnia wiedzy, a my jedną taką kopalnię mamy. To skrzynka ATM, i jej analiza już dawno powinna zostać zrobiona. Rosyjskie skrzynki - w zakresie badania sprawności samolotu, trajektorii lotu - zapewne niewiele więcej wniosą. My jednak wyników wciąż nie znamy i nasza obecna wiedza bazuje tylko na tym, co przekazali nam Rosjanie, na tym, co nam odbili na ksero. Dlatego z niecierpliwością czekam na wyniki prac polskiej komisji, bo może okazać się, że albo ktoś coś próbuje ukryć, albo jesteśmy na tyle sprytni, by wytknąć stronie rosyjskiej wszystkie błędy i nieprawidłowości w poczynionych ustaleniach na temat przebiegu katastrofy.

Teorię Klicha można zamknąć w tezie, że wszystkiemu winny jest generał Błasik, bo to on jako dowódca Sił Powietrznych odpowiadał za złe wyszkolenie załogi, a w dniu katastrofy na nią naciskał...
- Myślę, że przyjdzie czas, że wszyscy "eksperci" i "badacze" wypowiadający się w podobny sposób odpowiedzą za swoje postępowanie. Takie nieustanne serwowanie opinii publicznej bezpodstawnych ocen nie powinno mieć miejsca. Proszę zwrócić uwagę, że w praktyce Edmund Klich jako akredytowany nic nie badał, a jedynie przyglądał się temu, co robią Rosjanie. Trzeba też pamiętać, że w sprawie okoliczności katastrofy samolotu Tu-154M to nie zdanie Klicha będzie się liczyć. A skoro przyczyny tej katastrofy są takie oczywiste, to dlaczego komisja od ponad roku nie może zakończyć prac nad swoim raportem?

Ekspert może posuwać się do emocjonalnych wystąpień uderzających w osoby, które straciły bliskich, zarzucając im brak zainteresowania prawdą?
- Ekspert powinien postępować nieco inaczej, winien zachować wstrzemięźliwość i pozostać przy kwestiach technicznych oraz ustaleniach związanych z badaniem katastrofy. Z pewnością nie można badań mieszać z polityką.

RATUJMY NASZĄ OJCZYZNĘ



      DUCHOWA ARMIA JEZUSA CHRYSTUSA KRÓLA POLSKI
      Zapraszam i zachęcam do modlitwy w intencji "O rychłe przeprowadzenie Intronizacji Jezusa Chrystusa na Króla Polski przez władze państwowe i kościelne w naszej Ojczyźnie", czyli o uznanie Królewskiej Władzy Jezusa Chrystusa dla ocalenia Polski i całego świata. czytaj!
      Lub wejdź na stronę www.mocmodlitwy1.republika.pl Ratujmy naszą Ojczyznę! Możemy to wymodlić! Zapraszam do wspólnej modlitwy. Modlimy się jedną dziesiątkę Różańca św. codziennie i raz w miesiącu przyjmujemy Komunię św. w powyższej intencji.
      Króluj nam Chryste zawsze i wszędzie!!!
      Pozdrawiam Wojciech - www.mocmodlitwy1.republika.pl
      OSTRZEGAMY WAS PRZED - DISNEYEM
      ONO juz Ciebie nie słucha nie dziw się
      Zacznę od ciężkiego szoku jaki mam nadzieję u Was wywołam Chodzi o małe kilku letnie dzieci.
      Czemu ta piosenka zmienia się w ohydny tekst gdy ją odsłuchasz od tyłu ?
      Pozostawiając dzieci przed telewizorem jesteś przekonany , że są bezpieczne , że są pod Twoją opieką. Nic bardziej mylnego
      TWOJE DZIECI WŁAŚNIE UCZESTNICZĄ W starannie wyreżyserowanym SATANISTYCZNYM OBRZEDZIE Ciekawy film i każdy nawet ktoś kto nie rozumie angielskiego z łatwością pojmie zawarte w nim przesłanie. http://www.youtube.com/watch?v=K5ubZ_QNn1Y&feature=fvw
      * zwróć uwagę jak dokładnie zaplanowano sabat jak ważnym elementem filmu jest ta scena (tu od 1:38) UWAGA !!! To może troszkę muzyki ? Dzieci uwielbiają MTV. Taki wesoły / nie wesoły / link symboliczny
      http://195.94.205.211/trwam Wszystko wskazuje na to ,że epidemia EHEC jest zaplanowaną na wzór świńskiej grypy akcją firm farmaceutycznych. Okazuje się,że bakteria Escherichia coli o serotypie O157:H7, która powoduje zespół hemolityczno-mocznicowy mogła zostać wyprodukowana w laboratorium .Gen produkujący werocytotoksynę(toksyna odpowiedzialna za hemolizę) został wpisany lanboratoryjnie w genom nasion warzyw,które spożywamy na surowo(gotowanie inaktywuje toksynę). Mogą to być nasiona ogórków,pomidorów itd. Najbardziej niebezpieczne są nasiona w fazie kiełków. Mogą to być kiełki słonecznika, pszenicy czy kiełki innych roślin używanych do sałatek warzywnych.Tak zmodyfikowana genetycznie roślina przedostając się do organizmu może powodować zjawisko mutacji o charakterze transferu horyzontalnego,czyli bakterie Escherichia coli pobierają ze strawionej rośliny gen werocytotoksyny, wbudowywują go sobie w swój plazmid i w ten oto sposób mamy do czynienia z przeobrażeniem się przyjaznego dla organizmu produkującego witaminy drobnoustroju w mordercę. Bakterie z genem werocytotoksyny żyją w przewodzie pokarmowym przeżuwaczy nie powodując u nich choroby, ale gdy wypijemy surowe mleko czy zjemy mięso pochodzące od tych zwierząt możemy zachorować i to śmiertelnie. Okazuje się ,że taki sam problem może występować u ludzi uzależnionych od heroiny. To by tłumaczyło dlaczego nie ma jedego okreslonego żródła zatrucia. Muszą być zbadane nie tylko warzywa ale i nasiona warzyw z ktrórych zostały one wyhodowaie *************************************************************** 



Prawda o aborcji


Na rachunkach, nierzadko będących umowami na dłuższą współpracę, wśród zamawiających organy i tkanki figuruje na przykład pracownica Unilever Research U.S. Inc. (ogromna korporacja produkująca m.in. kosmetyki, środki spożywcze i środki czystości), która zamówiła napletek dziecka rasy kaukaskiej. Z kolei lekarze pracujący dla firmy farmaceutycznej Zeneca Pharmaceuticals (obecnie AstraZeneca Plc) złożyli zamówienie na cały 16-22 tygodniowy mózg i wątrobę. Wśród zamawiających znaleźli się też naukowcy pracujący dla innych firm farmaceutycznych: SmithKline Beecham (obecnie GlaxoSmithKline plc), Boehringer Manheim Corp. (obecnie: Boehringer Ingelheim), Allergan Inc. (producent odmładzającego botoxu). Zamawiały nie tylko ogromne korporacje farmaceutyczne, ale także inne firmy biotechnologiczne (jak: Genentech, Inc. czy Invitrogen Corporation), a także biomedyczne centrum zajmujące się szczepionkami i rakiem (The Wistar Institute) oraz prywatne fundacje i instytuty (Agouron Institute, Southern Research Inst. czy Sansum Medical Research Foundation). Nie zabrakło w tym gronie oczywiście ludzi związanych z rozmaitymi uczelniami. Pracownica Diagnostic Virology UCHSC (Uniwersytetu Colorado w Denver) zażyczyła sobie przesyłki raz w tygodniu we wtorki, zaś lekarz z Uniwersytetu Chicago złożył zapotrzebowanie na 4-10 oczu dziennie. Wśród uczelni zgłaszających zapotrzebowanie na tkanki i organy były również NIH i nomen omen szpital dziecięcy w Filadelfii.
Organy z żywych płodów
Jak czytamy w raporcie, analiza specjalnych wytycznych, aby pobierać tkanki w kilka minut po śmierci płodowej, sugeruje, że mózgi mogły być pobierane z żywego człowieka. Richard Doerflinger z Krajowej Konferencji Biskupów wyjaśniał podczas dyskusji w NIH na temat transplantacji ludzkich tkanek płodowych, że tkanki płodowe, jeśli nie zostaną pobrane bardzo szybko, są bezużyteczne. Wskazywał on również na trudności z precyzyjnym określeniem śmierci mózgowej u dzieci poniżej tygodnia, nie wspominając o trudnościach w ocenie takiej śmierci u dzieci nienarodzonych.
Jak widać z dołączonych do raportu Life Dynamics zamówień NIH na tkanki, instytucja ta nie przejęła się zbytnio sposobem, w jaki traktuje się nienarodzonego człowieka, ani też faktem, że aborcje mogą być celowo przeprowadzane w momencie wygodnym dla danego naukowca.
Tezę, iż organy mogły być pobierane z żywych płodów, potwierdzają ponadto umieszczone na zamówieniach uwagi: no dig lub no digoxin (bez digoksyny). Oznacza to, że aborcjonista nie mógł uśmiercić dziecka przez wstrzyknięcie mu do serca digoksyny, co stanowi standardową procedurę stosowaną w drugim trymestrze ciąży, która – jak tłumaczą aborcjoniści – gwarantuje, że dziecko nie będzie czuło bólu i urodzi się martwe. Dean Alberty przyznaje, że zdarzało mu się pobierać organy z płodu, który po otwarciu klatki piersiowej miał wciąż bijące serce!
Dalsza analiza wytycznych zawartych w zamówieniach pokazuje, że naukowcom często zależy na informacji o płci ofiary i jakości „towaru” (nierzadko zdarzają się uwagi: bez anomalii lub bez wad wrodzonych). Za „jakość” trzeba jednak dodatkowo zapłacić.
Makabryczny cennik
Według cennika The Anatomic Gift Foundation, firma pobierała opłatę w wysokości 90-130 dolarów za próbkę z płodu w drugim trymestrze lub 220-260 dolarów za próbkę w trymestrze trzecim. Cena za próbkę świeżą była niższa, wyższa zaś za zamrożoną. Niektóre zwłoki krojono na części i wysłano do różnych „klientów”. Z zapisów firmy wynika, że 22 lutego 1996 roku sprzedała ona aż 39 części zwłok ludzkich.
Z kolei Opening Lines kazała sobie zapłacić za mózg 150 lub 999 dolarów, za wątrobę – 150 lub 125 dolarów, za rdzeń kręgowy 325 dolarów, za gruczoły płciowe – 550 dolarów, a za nienaruszony tułów (z członkami lub bez) – 500 dolarów.
I co dalej?
Według Life Dynamics procedura pozyskiwania tkanek i organów z aborcji trwa nadal. Możliwe, że niektóre instytucje zamawiające mogą omijać pośredników, oferując badania patologiczne w zamian za próbki. Nie udało się zatrzymać tego procederu ani po wyświetleniu stronniczego filmu w telewizji ABC News, ani w wyniku działań w Kongresie, gdzie udowodniono, że Alberty’emu zdarzało się kłamać, co jednakże nie zmienia prawdziwości istniejących na papierze dowodów. Co więcej, fakt, że żadna z instytucji widniejących na zamówieniach lub rachunkach nie pozwała Life Dynamics do sądu, oznacza, że zawierają one prawdę.
Niestety, nic z tego nie wynika, ponieważ – jak wyjaśnia Life Dynamics – nie ma ku temu woli politycznej. Demokraci dostają przecież pieniądze od organizacji aborcyjnych („sprzedawców”), a republikanie od firm farmaceutycznych („kupujących”). Warto także uzmysłowić sobie, że wymieniane w raporcie firmy powstały odpowiednio w roku 1994 i 1997, czyli krótko po zniesieniu przez Billa Clintona moratorium (styczeń 1993 roku) na finansowanie przez rząd federalny badań z wykorzystaniem tkanek płodowych uzyskanych w wyniku aborcji. Ta właśnie decyzja, połączona z aborcją na żądanie, dała idealne warunki rozwoju dla tego typu firm i instytucji.
Pamiętajmy więc, że aborcja nie jest żadną sprawą kobiet. Przedstawianie jej w ten sposób stanowi jedno z największych współczesnych kłamstw i manipulacji. Polskie prawo, dopuszczające aborcję w trzech przypadkach, to nic innego jak uchylona furtka, przez którą można taki rynek rozwinąć. Każda dyskusja na temat aborcji winna uwzględniać przede wszystkim rynek producentów sprzętu aborcyjnego, firmy farmaceutyczne i właścicieli prywatnych gabinetów ginekologicznych. Każde liberalne prawo (czy to aborcyjne czy in vitro), stanowi prezent przede wszystkim dla nich.
Natalia Dueholm
. . Kilka zdjęć z perfidnego morderstwa zwanego aborcją [Uwaga zdjęcia drastyczne]: http://giovanniworld.wordpress.com/2009/01/24/obama-oks-killing-of-babies-world-wide/ Źródło: http://prawdaoaborcji.wordpress.com/2011/03/29/kosmetyki-smierci/




Kosmetyki śmierci

Kiedy firma Neocutis zamieściła na swojej stronie internetowej informację, że niektóre jej kremy zawierają tkanki płodowe pobrane zaraz po aborcji, złamane zostało kolejne tabu. Amerykanki mogą dziś bez większego problemu korzystać z aborcji na żądanie, naukowcy zaś – z jej „medycznych odpadów”. Obecnie, dzięki „postępom nauki” wiele bogatych kobiet na całym świecie będzie mogło się odmłodzić. Na przeszkodzie temu stoi jedynie „staroświecka i niepraktyczna moralność”.
Przez lata rozmaite organizacje pro life w USA poszukiwały dowodu na wykorzystywanie w przemyśle kosmetycznym tkanek dzieci zabitych w wyniku aborcji. Sprawa nie była łatwa do udowodnienia, gdyż amerykańskie prawo nie wymagało podawania do wiadomości publicznej wszystkich składników kosmetyków. Dowód objawił się sam i jest do wglądu na stronie internetowej firmy Neocutis (nazwa oznacza: „nowa skóra”). Firma wyjaśnia tam swoją technologię, tłumacząc, że użyte tkanki pochodziły z banku komórek stworzonego do leczenia ran i oparzeń. Dowiadujemy się tam również, że „tylko” kremy Neocutis o nazwach: Bio-restorative Skin CreamLUMIÈRE Bio-restorative Eye Cream, BIO-GEL Bio-restorative Hydrogel i JOUR­NÉE Bio-restorative Day Cream zawierają komórki uzyskane w wyniku aborcji, fachowo zwane proteinami skórnymi (PSP).
Artykuł w „Washington Times” z listopada 2009 roku wyjaśnia nam, że jednouncjowa (czyli około trzydziestogramowa) buteleczka JOURNÉE Bio-restorative Day Cream kosztuje 120 dolarów. Czytamy w nim ponadto, że firma przyznała, iż komórki użyte do produkcji kremów pochodziły z ciała czternastotygodniowego chłopca. Jednocześnie broniła swojego wynalazku, tłumacząc, że linia tych komórek powstała w sposób odpowiedzialny i etyczny. Co więcej, firma porównała się do uczonych, którzy stworzyli szczepionkę przeciwko polio, korzystając z uzyskanych w podobny sposób tkanek wątrobowych. Za to cytowana w artykule Debi Vinnedge z broniącej życia organizacji Children of God for Life wspomniała „osiągnięcia” nazistów wykorzystujących skóry Żydów do robienia abażurów.
Według firmy Neocutis, wykorzystanie tkanek płodowych może doprowadzić do zmniejszenia cierpienia, przyspieszenia leczenia, uratowania życia lub poprawienia zdrowia wielu pacjentów na świecie. Pozostaje więc postawić pytanie: dlaczego nie miałoby też poprawiać wyglądu, a tym samym samopoczucia?
 Raport Life Dynamics
Wykorzystywanie tkanek płodowych przez firmy biotechnologiczne, farmaceutyczne i medyczne znane jest od lat – dzięki między innymi dwuipółrocznemu śledztwu organizacji Life Dynamics z Teksasu. W opublikowanym w roku 2000 i zaktualizowanym w roku 2007 raporcie, Life Dynamics wyjaśnia, w jaki sposób firmy te nabywają organy i tkanki zabitych dzieci. Większość informacji zawartych w raporcie pochodzi od Deana Alberty’ego zatrudnionego przez dwie „hurtownie”, które umiejscowiły go w jednej z klinik aborcyjnych – Comprehensive Health (Comp Health) w Overland Park w stanie Kansas – stanowiącej część największej sieci aborcyjnej należącej do organizacji Planned Parenthood. Dean Alberty nawiązał współpracę z Life Dynamics pod wpływem wydarzenia, którego był naocznym świadkiem – aborcjonista na jego oczach utopił w wiadrze nowo narodzone bliźniaki, aby umożliwić pobranie z nich organów. Dzięki temuż informatorowi Life Dynamics uzyskała między innymi kopie zamówień, listę zamrożonych organów przechowywanych na terenie kliniki oraz rachunki wystawiane firmom kurierskim.
 Jak się handluje organami?
Life Dynamics wyjaśnia w swoim raporcie, że amerykańskie prawo zabrania handlu tkankami i organami ludzkimi, jednak proceder ten może zaistnieć, jeśli nazywa się „donacją”. Klinika aborcyjna teoretycznie może się pozbywać „odpadów medycznych”, oddając je w zamian za pokrycie kosztów ich uzyskania, transportu i przechowywania. W rzeczywistości jednak nie zawsze można mówić o takich kosztach, gdyż firmy skupujące organy i tkanki hurtowo de facto same się tym zajmują, umieszczając swojego pracownika w danej klinice. To, co płacą klinice, jest więc opłatą za „towar”, a nie za jego „uzyskanie”. Graczami na tym rynku są więc: firma pośrednicząca w realizowaniu zamówień, będąca „hurtownikiem”, dalej zamawiający naukowcy z instytutów medycznych, firm farmaceutycznych, biotechnologicznych czy instytucji rządowych, i wreszcie „producent towaru”, czyli klinika aborcyjna.
Jak wynika z analizy dokumentów poświadczających ów proceder, w praktyce wygląda to tak, że firma zajmująca się skupowaniem organów i tkanek zawiera umowę z kliniką aborcyjną, płacąc jej stałą opłatę miesięczną. Na podstawie tej umowy pracownik firmy może osobiście zajmować się pobieraniem tkanek (lub przeszkolić w tym celu pracownika kliniki aborcyjnej). Kiedy firma otrzymuje dokładne zamówienie, zostaje ono przefaksowane do pracownika czekającego w klinice aborcyjnej, gotowego do jego wykonania. Pobiera on organy i tkanki, pakuje je w specjalny woreczek foliowy i wysyła ekspresem przy pomocy prywatnej firmy kurierskiej. Z reguły przesyłka musi być dostarczona w ciągu dwudziestu czterech godzin. Transakcję rejestruje się jako „donację”, zarówno po stronie kliniki, jak i po stronie firmy kupującej. Kupujący zwraca potem „hurtownikowi” koszty uzyskania „towaru”, ten zaś zwraca koszty klinice. W sytuacji omawianej w raporcie wygląda to na czystą grę, gdyż pracownik pobierający organy jest zatrudniony przez firmy pośredniczące, a nie klinikę aborcyjną. Jak czytamy w raporcie: nikt niczego nie kupuje, nikt niczego nie sprzedaje. System jest całkowicie „legalny”. Wygląda także na to, że tak naprawdę żadna instytucja rządowa (czy to stanowa, czy federalna) nie jest nawet zainteresowana sprawdzaniem, czy cały proceder rzeczywiście przebiega całkowicie legalnie. Prawo nie reguluje ani użytych w schemacie miesięcznych opłat, których klinika wymaga w zamian za udostępnienie dostępu do „towaru”, ani refundacji kosztów jego uzyskania. Jak długo mają one jakąś rozsądną i uzasadnioną podstawę, uznane będą za niewygórowane.
 Hurtownicy- pośrednicy  
Raport Life Dynamics jako „hurtowników” wymienia głównie The Anatomic Gift Foundation (AGF) oraz Opening Lines (OL). The Anatomic Gift Foundation ma status non profit, tzn. cieszy się uprzywilejowaną sytuacją podatkową (podobną do tej, jaką mają Kościoły). Opening Lines – założona przez patologa doktora Milesa Jonesa – na ulotce reklamującej swoje usługi oferuje najświeższe tkanki płodowe, zebrane i wysłane według twego zamówienia tam, gdzie chcesz i kiedy chcesz, w ilościach, jakich potrzebujesz. Firma chwali się również wydajnymi i wygodnymi usługami bez biurokracji – nie wymaga od zamawiającego żadnego opisu badań, do którego potrzebny mu jest „towar”. Oferuje nawet specjalne upusty w przypadku, gdy organy są rozczłonkowane. Firma wyjaśnia, że stosuje się do wytycznych rządowej instytucji National Institutes of Health (NIH) – można więc uznać, że ma jej nieformalny atest.
Co więcej, Opening Lines proponuje przekonywanie kobiet ­przychodzących do kliniki, aby dokonać aborcji, żeby przemieniły ją w coś wspaniałego – oddając anonimowo i darmowo organy zabitego dziecka na badania, mogą pomóc w leczeniu raka, AIDS, chorób wątroby, oczu, cukrzycy, uszkodzeń kręgosłupa czy choroby Altzeimersa (pisownia oryginalna). Wystarczy podpisać zgodę.
The Anatomic Gift Foundation pozuje na firmę o wiele bardziej „szanującą się”, ponadto jest większa i więcej zarabia (oferuje droższe usługi). Nie stosuje ohydnych reklam, działa bardziej po cichu, skupiając się być może na drugim swym obszarze działalności – pozyskiwaniu ciał dorosłych w ramach „donacji”. Jedno z biur firmy miało swoją siedzibę w jednej z klinik aborcyjnych w Kolorado. Jak wyjaśnia w raporcie Life Dynamics, obie firmy miały bezpośrednie związki z organizacją National Abortion Federation. The Anatomic Gift Foundation była w roku 1998 jej członkiem, a udziałowcy Opening Lines wsparli ją finansowo w roku 1991.
 Kto zamawia?
Na rachunkach, nierzadko będących umowami na dłuższą współpracę, wśród zamawiających organy i tkanki figuruje na przykład pracownica Unilever Research U.S. Inc. (ogromna korporacja produkująca m.in. kosmetyki, środki spożywcze i środki czystości), która zamówiła napletek dziecka rasy kaukaskiej. Z kolei lekarze pracujący dla firmy farmaceutycznej Zeneca Pharmaceuticals (obecnie AstraZeneca Plc) złożyli zamówienie na cały 16-22 tygodniowy mózg i wątrobę. Wśród zamawiających znaleźli się też naukowcy pracujący dla innych firm farmaceutycznych: SmithKline Beecham (obecnie GlaxoSmithKline plc), Boehringer Manheim Corp. (obecnie: Boehringer Ingelheim), Allergan Inc. (producent odmładzającego botoxu). Zamawiały nie tylko ogromne korporacje farmaceutyczne, ale także inne firmy biotechnologiczne (jak: Genentech, Inc. czy Invitrogen Corporation), a także biomedyczne centrum zajmujące się szczepionkami i rakiem (The Wistar Institute) oraz prywatne fundacje i instytuty (Agouron Institute, Southern Research Inst. czy Sansum Medical Research Foundation). Nie zabrakło w tym gronie oczywiście ludzi związanych z rozmaitymi uczelniami. Pracownica Diagnostic Virology UCHSC (Uniwersytetu Colorado w Denver) zażyczyła sobie przesyłki raz w tygodniu we wtorki, zaś lekarz z Uniwersytetu Chicago złożył zapotrzebowanie na 4-10 oczu dziennie. Wśród uczelni zgłaszających zapotrzebowanie na tkanki i organy były również NIH i nomen omen szpital dziecięcy w Filadelfii.
Organy z żywych płodów
Jak czytamy w raporcie, analiza specjalnych wytycznych, aby pobierać tkanki w kilka minut po śmierci płodowej, sugeruje, że mózgi mogły być pobierane z żywego człowieka. Richard Doerflinger z Krajowej Konferencji Biskupów wyjaśniał podczas dyskusji w NIH na temat transplantacji ludzkich tkanek płodowych, że tkanki płodowe, jeśli nie zostaną pobrane bardzo szybko, są bezużyteczne. Wskazywał on również na trudności z precyzyjnym określeniem śmierci mózgowej u dzieci poniżej tygodnia, nie wspominając o trudnościach w ocenie takiej śmierci u dzieci nienarodzonych.
Jak widać z dołączonych do raportu Life Dynamics zamówień NIH na tkanki, instytucja ta nie przejęła się zbytnio sposobem, w jaki traktuje się nienarodzonego człowieka, ani też faktem, że aborcje mogą być celowo przeprowadzane w momencie wygodnym dla danego naukowca.
Tezę, iż organy mogły być pobierane z żywych płodów, potwierdzają ponadto umieszczone na zamówieniach uwagi: no dig lub no digoxin (bez digoksyny). Oznacza to, że aborcjonista nie mógł uśmiercić dziecka przez wstrzyknięcie mu do serca digoksyny, co stanowi standardową procedurę stosowaną w drugim trymestrze ciąży, która – jak tłumaczą aborcjoniści – gwarantuje, że dziecko nie będzie czuło bólu i urodzi się martwe. Dean Alberty przyznaje, że zdarzało mu się pobierać organy z płodu, który po otwarciu klatki piersiowej miał wciąż bijące serce!
Dalsza analiza wytycznych zawartych w zamówieniach pokazuje, że naukowcom często zależy na informacji o płci ofiary i jakości „towaru” (nierzadko zdarzają się uwagi: bez anomalii lub bez wad wrodzonych). Za „jakość” trzeba jednak dodatkowo zapłacić.

Makabryczny cennik
Według cennika The Anatomic Gift Foundation, firma pobierała opłatę w wysokości 90-130 dolarów za próbkę z płodu w drugim trymestrze lub 220-260 dolarów za próbkę w trymestrze trzecim. Cena za próbkę świeżą była niższa, wyższa zaś za zamrożoną. Niektóre zwłoki krojono na części i wysłano do różnych „klientów”. Z zapisów firmy wynika, że 22 lutego 1996 roku sprzedała ona aż 39 części zwłok ludzkich.
Z kolei Opening Lines kazała sobie zapłacić za mózg 150 lub 999 dolarów, za wątrobę – 150 lub 125 dolarów, za rdzeń kręgowy 325 dolarów, za gruczoły płciowe – 550 dolarów, a za nienaruszony tułów (z członkami lub bez) – 500 dolarów.
I co dalej?
Według Life Dynamics procedura pozyskiwania tkanek i organów z aborcji trwa nadal. Możliwe, że niektóre instytucje zamawiające mogą omijać pośredników, oferując badania patologiczne w zamian za próbki. Nie udało się zatrzymać tego procederu ani po wyświetleniu stronniczego filmu w telewizji ABC News, ani w wyniku działań w Kongresie, gdzie udowodniono, że ­Alberty’emu zdarzało się kłamać, co jednakże nie zmienia prawdziwości istniejących na papierze dowodów. Co więcej, fakt, że żadna z instytucji widniejących na zamówieniach lub rachunkach nie pozwała Life Dynamics do sądu, oznacza, że zawierają one prawdę.
Niestety, nic z tego nie wynika, ponieważ – jak wyjaśnia Life Dynamics – nie ma ku temu woli politycznej. Demokraci dostają przecież pieniądze od organizacji aborcyjnych („sprzedawców”), a republikanie od firm farmaceutycznych („kupujących”). Warto także uzmysłowić sobie, że wymieniane w raporcie firmy powstały odpowiednio w roku 1994 i 1997, czyli krótko po zniesieniu przez Billa Clintona moratorium (styczeń 1993 roku) na finansowanie przez rząd federalny badań z wykorzystaniem tkanek płodowych uzyskanych w wyniku aborcji. Ta właśnie decyzja, połączona z aborcją na żądanie, dała idealne warunki rozwoju dla tego typu firm i instytucji.
Pamiętajmy więc, że aborcja nie jest żadną sprawą kobiet. Przedstawianie jej w ten sposób stanowi jedno z największych współczesnych kłamstw i manipulacji. Polskie prawo, dopuszczające aborcję w trzech przypadkach, to nic innego jak uchylona furtka, przez którą można taki rynek rozwinąć. Każda dyskusja na temat aborcji winna uwzględniać przede wszystkim rynek producentów sprzętu aborcyjnego, firmy farmaceutyczne i właścicieli prywatnych gabinetów ginekologicznych. Każde liberalne prawo (czy to aborcyjne czy in vitro), stanowi prezent przede wszystkim dla nich.
Natalia Dueholm
Artykuł ukazał się w dwumiesiączniku „Polonia Christiana” nr 14 maj-czerwiec 2010.
Zamieszczamy za zgodą Redakcji.
Dokumenty pochodzą od organizacji Life Dynamics. Zamieszczamy je za zgodą Organizacji.