W naszym katolickim społeczeństwie zaczyna pokutować pogląd, że miłość nie potrzebuje małżeńskiej obrączki, a najważniejsze jest to, iż dwoje ludzi się kocha i chce być razem. Wielu nie widzi nic złego w tym, że jakaś para żyje bez ślubu. Bywa, że taką sytuację akceptują pod swoim dachem nawet katoliccy rodzice. Jakie problemy rodzi życie na tzw. „próbę”? Dlaczego nie warto tak żyć?
Odnoszę wrażenie, że życie „na próbę”, czyli bez żadnych zobowiązań, staje się dziś czymś nie tylko dopuszczalnym, ale i normalnym. Jest to z pewnością owoc panującej powszechnie tzw. tolerancji. Zjawisko to stwarza jednak pewien problem zarówno w wymiarze społecznym, jak i religijnym. Niewątpliwie jest formą ucieczki od odpowiedzialności za drugą osobę i własne decyzje. Po co brać na „świadka” swojego zobowiązania Pana Boga czy państwo, skoro można tak po prostu „dogadać się” między sobą? Nie trzeba będzie potem chodzić do sądu, załatwiać w urzędach formalności, przed nikim tłumaczyć się...
Warto zastanowić się nad tym, co w istocie oznacza propozycja wspólnego zamieszkania bez ślubu. Czyż nie jest ona wyrazem chęci zaspokojenia tylko własnych, egoistycznych dążeń i pragnień? Czy nie chodzi w niej o zwyczajne wygodnictwo? Bez sformalizowania związku wygodniej będzie się przecież potem… rozejść. Ludzie tak myślący zakładają, że będą razem dopóty, dopóki będzie im ze sobą dobrze. Jeśli natomiast któremuś z nich coś we wzajemnych relacjach nie będzie już dłużej odpowiadać, to się po prostu rozstaną. Najlepiej, by odbyło się to w dobrym stylu: kulturalnie i pokojowo. W ten sposób sprawa będzie całkowicie załatwiona, bo nikt nikomu krzywdy nie wyrządzi. Pół biedy, oczywiście, jeśli z takiego związku nie zostały zrodzone dzieci. W przeciwnym razie, rozstanie takiej pary nie jest sprawą tak zupełnie prostą. Dziecku, które potrzebuje przecież zarówno matki, jak i ojca, brak któregoś z rodziców przynosi ogromną krzywdę psychiczną na całe życie.
Jeśli partnerzy nie wiążą się ze sobą formalnie, to przed kim zobowiązują się do odpowiedzialności? Przed kim mają wtedy odpowiadać za swoje postępowanie? Czy przed sobą nawzajem? Przecież oni nie chcą dłużej być ze sobą! Utrudnione pozostaje choćby wyegzekwowanie świadczeń finansowych, do których wcześniej zobowiązali się, a z których nie chcą się już więcej wywiązywać. Odrębną kwestią pozostaje sprawa płacenia podatków. Nie jest w porządku, gdy dzieli się życie we dwoje, we dwoje zarabia i wzbogaca, a od państwa oczekuje, że będzie nas traktowało jako osoby samotne.
Czym jest zatem instytucja małżeństwa? Pojęcie to należy rozpatrywać na dwóch płaszczyznach: cywilno-świeckiej i kościelnej. Wybór jednej z nich oznacza zawsze zgodę na określoną koncepcję życia. Zawierając ślub cywilny, zaciągamy zobowiązanie wobec społeczeństwa, w którym żyjemy, gdyż decyzja ta rodzi pewne skutki społeczne. Pojawia się kwestia ubezpieczeń społecznych, świadczeń, podatków, spadku, dziedziczenia, odpowiedzialności za wychowanie dzieci, itp.
Małżeństwo w ujęciu katolickim jest sakramentem. Jeśli więc katolicy nie chcą go przyjąć, choć nie mają ku temu żadnych obiektywnych przeszkód, zawsze mamy do czynienia z problemem braku wiary. Oznacza to, że ludzie ci nie wierzą w Boga, nie wierzą, że to On stworzył kobietę i mężczyznę dla nierozerwalnego małżeństwa, nie wierzą też, że życie, które wiodą, Pan Jezus nazwał po prostu cudzołóstwem.
Zdarza się, że dorosłe już dziecko chce nakłonić rodziców do zgody na zamieszkanie w ich domu wspólnie ze swoim współpartnerem. Katoliccy rodzice chcąc pozostać w zgodzie z własnym sumieniem, powinni wyrazić swój sprzeciw wobec tak postawionej sprawy. Ważne jest jednak, aby najpierw w atmosferze szczerości i spokoju podjęli z młodym człowiekiem dialog na ten temat. To dziecko powinno dostosować się do wymagań rodziców, a nie odwrotnie. Ono powinno pamiętać, że jeśli jemu z racji wieku wolno robić rzeczy, do których mają prawo dorośli, to rodzicom tym bardziej. Rodzice mogą więc w takiej sytuacji powiedzieć: „Jeśli żyjesz po swojemu i nie chcesz już dłużej słuchać naszych rad, to żyj na swoją rękę, lecz nie pod naszym dachem. My twojego partnera u siebie tolerować nie będziemy”. Jeśli jednak wyrażą zgodę na rozwiązłe życie swojego dziecka, są współodpowiedzialni za to, co dzieje się w ich własnym domu. Biorą na siebie część winy za jego grzech.