15 cze 2011

NOWE CZASY NIE DLA POLSKI AMERYKA


„Lądując w Warszawie, prezydent znajdzie się w sercu najbardziej proamerykańskiego kraju świata” taką notatkę sporządzoną przez swojego ambasadora w Warszawie mógł w lipcu 1989 roku przed wylądowaniem w stolicy Polski przeczytać prezydent Bush. Co przeczyta Obama za kilka dni? Zapewne komentarz w stylu, że nawet najbardziej życzliwi sojuszowi z Ameryką politycy nad Wisłą w coraz mniejszym stopniu pokładają nadzieje w USA a społeczeństwo zawiedzione choćby z powodu utrzymania dla Polaków wiz wiele lat po odzyskaniu niepodległości i wejściu Polski do UE, w coraz mniejszym stopniu jest proamerykańskie. 
Ostatnimi prezydentami, którzy działali w paradygmacie relacji polsko-amerykańskich ukształtowanych na fali wydarzeń 1989 roku i w oparciu o popieranie przez USA walki z komunizmem w Polsce byli Lech Kaczyński i G.W. Bush. Nawiązywała ta polityka do tradycji specjalnego umocowania w polityce USA kwestii niepodległości Polski w XX wieku – pisze o tym amb. Crawford. Została zarzucona przez Obamę z kilku powodów: bo formalnie zostały zrealizowane jej cele i to już kilka lat wcześniej (wejście Polski do NATO i UE), bo  znający europejskie uwarunkowania kontynuatorzy tego kierunku w amerykańskiej administracji mają już mniej do powiedzenia, bo kojarzyła się z na początku jego kadencji z rodziną Bushów…

Obama skorygował linię strategiczną USA trwale. Jednak istotą tej zmiany była nie tylko inna polityka wobec państw Europy środkowej a raczej jej brak, ale generalna reorientacja waszyngtońskiej polityki. Chociaż rząd Donalda Tuska popełnił wiele błędów w procesie negocjacji umowy o tarczy antyrakietowej, to dalszy rozwój sytuacji pokazał, że po zwycięstwie demokraty sytuacja była na tyle inna, że polscy negocjatorzy i politycy nie zdołaliby już metodami prawno-międzynarodowymi odwrócić biegu wydarzeń i planów nowej administracji: resetu z Rosją, wycofywania się z zaangażowania militarnego w Azji, stawianiem na wzrastające światowe potęgi itd. Nie było to do pogodzenia z budową tarczy w Polsce.

Po kilkunastu miesiącach strategicznej przerwy w relacjach polsko-emrykańskich może nastąpić pewien przełom. Jednak Europa środkowa wiele lat nie wróci na dawne miejsce w polu zainteresowań Waszyngtonu i nasze kontakty nie będą już miały takiego ładunku emocji i wzajemnych oczekiwań jak przed laty. Tylko jakieś nieszczęście mogłoby dzisiaj uzasadniać powrót do pozstzimnowojennej polityki w tym regionie – a tego lepiej by nie było. Inna jest Ameryka Obamy, inna sytuacja polityczna w Europie. Skoro obecny prezydent USA postawił na relacje transpacyficzne, zaś pracujący dla niego analitycy na pewno pokazują mu dane, z których wynika jak cała Europa traci potencjał w globalnej rozgrywce, tak czy owak zwycięży nad Potomakiem realna polityka, w której dla Polski nie ma zbyt wiele miejsca. 
Z drugiej strony to nieprawda jednak, że dla Obamy Europa straciła całkowicie znaczenie, w jego planie może być miejsce dla regionalnego sojuszu z Polską – na zasadach „sojuszu regionalnego”, jest to jednak obwarowane kilkoma warunkami
.
Pierwszym jest zrozumienie sensu polityki amerykańskiej ostatnich lat w świetle tego co się dzieje na świecie. Podczas szczytu NATO w Lizbonie Obama zrobił ustępstwa dla Rosjan obiecując wspólną tarczę antyrakietową, wcześniej cofnął plan Busha dla Polski (rakiety dalekiego zasięgu przeciwko którym protestowała Rosja). Ten element, reset w relacjach z Rosją tylko częściowo oznaczał zmianę a w części był tylko wizerunkową rozgrywką. Administracja amerykańska nie ma złudzeń co do celów Moskwy – której chęć odbudowy imperium nie osłabła. Jednak po wojnie w Gruzji w 2008 nowa w Białym Domu uznano, że partner jest ciągle silny i nieprzewidywalny w takim stopniu, ze należy minimalizować ryzyko. Rozpoczął się tym samym klasyczny dyplomatyczny bal maskowy, w którym realiści nie widzą już innej możliwości jak założyć fałszywe twarze idealistycznych lekkoduchów, pacyfistów itd. w tej właśnie sprawie Polska nie zdała egzaminu: rząd w Warszawie wziął maski politycznej przebiegłości za rzeczywistość i szczerze wziął udział w utrwalaniu wizji nowych stosunków z Rosją. 

To co dla USA miało być politycznym trikiem okazało się dla Polski solą polityki. Osłabia to naszą pozycję przetargową na wielu polach. Z warunkiem tym wiąże się kwestia znacznie poważniejsza dla polskiej polityki zagranicznej po 2004: zdolność odróżniania iluzji od rzeczywistości, czyli konika drewnianego od rumaka (niezapomniana kwestia ze „Srebrnych Orłów” Teodora Parnickiego), prawdziwego zagrożenia od wyimaginowanego itd.  
Wizyta Obamy jest na tyle ważna, że powinna być poprzedzona, podobnie jak wizyta Miedwiediewa posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jest pewne, iż rakiety przechwytujące średniego zasięgu będą jednak stacjonowały w Rumunii, oprócz tego na morzach wokół Europy na statkach i docelowo także w Polsce, ale to dalsza perspektywa (program ma mieć cztery fazy - każda kolejna bardziej w deklaracjach i zobaczymy ile z tego zrealizują). Kwestia wspólnego systemu antyrakietowego z Rosją nie jest już dyskutowana.
 USA nie zgadzają się na podział Europy na tle konstrukcji obrony przeciwrakietowej co jest istotą propozycji Kremla. To punkt zaczepienia dla nowej strategicznej dyskusji o bezpieczeństwie i zasadach gry w trójkącie USA-UE-Rosja. Polska w zasadzie tylko w Waszyngtonie może znaleźć potwierdzenie swoich ambicji realnego współkształtowania relacji w tym trójkącie - europejskie potęgi tego prawa nam nie przyznają.

Chociaż wszystko to jednak nie skończy się powrotem do starego w relacjach USA z UE, to Obama będzie miał o czym rozmawiać z polskimi politykami i dziennikarzami. Gdyby potwierdziły się informacje, że możliwe jest zainstalowanie floty F-16, byłby to co prawda ruch o znaczeniu mniejszym niż zainstalowanie elementów tarczy w Polsce, ale jednak potwierdzał, że sojusz wojskowy z USA nie jest czczym gadaniem. Rosjanie zresztą i tak oświadczają, ze taki ruch to dla z ich punktu widzenia zła tendencja i zgłaszają protesty. Z punktu widzenia polskich interesów obronnych taka flota wypełniałaby braki w lotnictwie wojskowym i blokowałaby niektóre z możliwych hipotetycznych wariantów ataku na Polskę. Miałoby to także niebagatelne znaczenie symboliczne, że Polska nie leży na terenach próżni strategicznej powstałej w konsekwencji niedopowiedzianych ustaleń postzimnowojennych.

Tematem w którym stanowiska Polski i USA mogą być bliskie jest chęć uratowania powagi NATO i realistyczna konstatacja, że na kontynencie europejskim jak na razie nie widać organizacji, która miałaby przejąć obowiązki obrony Starego Kontynentu. Jak dotąd tego rodzaju akcja bez USA byłaby iluzoryczna. W świetle niekorzystnych dla nas tendencji w UE, które zmierzają do ograniczenia badań nad możliwościami wydobywania gazu łupkowego, bardzo ważne będą rozmowy i na ten temat. Amerykanie zmierzają do zdominowania wydobycia w Polsce. Prawdę mówiąc Jeśli nawet nie dostaniemy szybko dostępu do odpowiednich technologii, to tak czy inaczej zarobimy na tym a w przyszłości będziemy mieli udział także w know-how i dużo większe poczucie stabilności politycznej.
Drugi warunek uratowania pozycji Polski – i o tym pisze Crawford, a ja poświęciłem temu nieco miejsca w dzisiejszej Rzeczpospolitej („Przed wyprawą na Wilno”) dotyczy regionalnej pozycji Polski. Igor Janke stawia tezę, iż Amerykanie będą nas traktować poważnie, jeśli będziemy liderem regionu. Przy zastrzeżeniu do słowa „lider”, które brzmi paternalistycznie, jedno wydaje się oczywiste tak w kontekście relacji na obstawianej przez rząd PO linii  Berlin-Warszawa-Moskwa jak i w kontekście relacji transatlantyckich.

 Pozycja międzynarodowa Polski jest wprost proporcjonalna do możliwości politycznego współorganizowania Europy środkowej, to dzisiaj najważniejsza prawidłowość, która rządzi pozycją Polski. Determinacja do dziergania geopolitycznego patchworka w naszej części kontynentu to najbardziej pożądana cnota polskiej polityki. Pytanie jest o to, z czym Polska występuje jako stary-nowy partner: z deklaracją, że ma środki by wpływać na opinie polityczne małych i jak by to nie zabrzmiało, relatywnie słabych państw regionu, czy z kłopotami, których, jak z Litwą, rozwiązać nie potrafi. Czy w konsekwencji po staremu „czeka na pomoc” Ameryki i przytakuje każdemu jej pomysłowi, czy też ma odwagę nowe idee zgłaszać.
Ps. Pięknie dziękuję Janinie Jankowskiej za pytania („Do europosła Pawła Kowala ws.tekstu ambasadora Crawforda”). Przygotowuję odpowiedź, którą w najbliższych dniach opublikuję w Salonie24.