Wraz ze zbliżającym się terminem publikacji raportu Millera pojawiały się głosy o zakresie odpowiedzialności strony polskiej za katastrofę. W tym kontekście nawet członkowie Komisji (prof. Marek Żylicz) sugerowali, że załoga nie miała przygotowanych lotnisk zapasowych. Co ciekawe, zupełnie odmienną ocenę wydał minister Miller, który oznajmił posłom, że "przygotowane były nawet dwa lotniska zapasowe". - Wszystko było w pełni przygotowane. Świadczy o tym to, co opublikowaliśmy, czyli stenogram rozmów. Na pytanie wieży o możliwość lądowania na lotniskach zapasowych padła odpowiedź - a o ile pamiętam, była to odpowiedź pierwszego pilota - w której podano wszystkie ważne dane, włącznie z tym, na ile wystarczy paliwa. Widać było, że gospodarz sprawdzał, czy te lotniska są realnie możliwe do wykorzystania, czyli są w zasięgu posiadanych zapasów paliwa - mówił Miller. Minister zapewniał, że te lotniska znajdowały się na terenie Białorusi i zostały uzgodnione z naszymi sąsiadami. - Krótko mówiąc, wszystkie właściwe organy państwa polskiego podjęły właściwe kroki, żeby nie tylko to lotnisko zostało udostępnione do posadzenia na nim samolotu, ale także, aby przewieźć stamtąd pasażerów do Katynia. Dotyczy to również kwestii logistycznych - mówił Miller.
Sugerował dodatkowo, że z punktu widzenia Komisji istotne są reguły funkcjonowania lotniska w Smoleńsku. - Te reguły można analizować bardzo ogólnie albo też bardzo głęboko, starając się dociec, czy było to zaniechanie, czy też rozwiązanie systemowe, czy zostało to źle zaprojektowane, czy też tylko zostało źle wykonane. Musimy to zbadać, gdyż nie mam zamiaru formułować wobec strony rosyjskiej zarzutów na zasadzie domysłów - mówił Miller. Te zarzuty opinia publiczna poznała podczas styczniowej prezentacji Komisji dotyczącej działalności służb naziemnych lotniska, która była ripostą na raport MAK pomijający odpowiedzialność strony rosyjskiej.
autorem tej serii art, jest Marcin Austyn
Smutno mi, Boże, więc wołam i piszę, Czy modły Dzieci nic znaczyć nie mogą? Bo nim odejdę w wieczną ciszę, Chcę ujrzeć, Polsko, twą szczęśliwszą drogę... Stoję nad grobem - już niewiele życia, A tak Cię bardzo, Polsko, ukochałam! Od dni zarania, niemal od powicia, Tobie, Ojczyzno, mą miłość wyznałam. Śniłam o Tobie! O Twojej wielkości! Marzyłam ciągle, na jawie i we śnie, Służyłam Tobie ofiarnie, z miłością, Ale zło gnębi Ciebie bezlitośnie...
8 lip 2011
5 lip 2011
2 lip 2011
NIEGODZIWE ATAKI NA TYCH CO NAPRAWDĘ KOCHAJĄ OJCZYZNĘ
Kiedy słucham bieżących informacji, czytam codzienną prasę, zdumiewają mnie i przerażają zamieszczone tam wiadomości. Słyszeliśmy o niedawnym orzeczeniu Sądu Okręgowego w Toruniu wobec dyrektora Radia Maryja o. dr. Tadeusza Rydzyka. Wszystkim wiadomo, że chodzi tutaj o stopniowe wyniszczanie toruńskiej rozgłośni. Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego te katolickie media nie mogą istnieć tak jak inne na rynku medialnym w Polsce. Dawno minęły czasy, kiedy w naszym kraju rządziła tylko "jedynie słuszna partia" z "Trybuną Ludu" w tle. Czyżby te czasy wracały? Wokół Radia Maryja i dzieł przy nim powstałych skupiona jest wielka Rodzina, do której i ja należę.

Złośliwi nazwali nas moherowymi beretami. Zupełnie mi to nie przeszkadza, nawet jestem z tego dumna. Uważam jednak, że jako wolny obywatel Rzeczypospolitej mam prawo słuchać, oglądać i czytać to, co mnie rozwija, kształtuje, sprawia duchową ucztę. Inni płacą za oglądanie różnych telewizji, a ja swoim wdowim groszem wspieram rozgłośnię, którą kocham. Czy ktoś może zabronić mi wolnego wyboru? Obecnie słyszę tylko złośliwe docinki. Nie wiadomo jednak, czy ktoś nie pobiegnie do sądu, a ten "nie zakuje mojej wolności w dyby". Cóż, moją obroną jest błagalna modlitwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy o ochronę tych katolickich mediów.

Niedawno usłyszałam w mediach, że są w Polsce ludzie, którzy chcą doprowadzić do badania psychiatrycznego pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Przypomina mi to czasy stalinowskie. Okazuje się, że samowola decydentów i sądów sięga szczytu. Zastanawiam się, kto dał im prawo poniżać i niszczyć godność człowieka. Pan Bóg przykazał nam kochać bliźniego jak siebie samego. Widocznie sprzeciwianie się woli Bożej daje zadowolenie i satysfakcję tym, którzy kierując się czystą złośliwością, chcą odebrać dobre imię dręczonemu człowiekowi.
Pan prezes Jarosław Kaczyński tak dużo wycierpiał w ostatnim czasie. Dlaczego jego prześladowcy nie potrafią okazać współczucia? A może boją się, że jako mąż stanu potrafi lepiej pokierować naszą Ojczyzną i ochronić ją przed całkowitym upadkiem? Wydaje mi się, że ten atak to element nieczystej gry przedwyborczej.
Józefa Kusz, KrasnobródPamięć za oceanem
Z Winnipegu napływają złe wieści dla lidera PO. Wbrew jego zaleceniom nie zanosi się tu na koniec "kwękolenia" po tragedii smoleńskiej. To, co lider określa cynicznie, ma jednak dla nas zupełnie inny wymiar. Właśnie doglądamy dzieł upamiętniających poległych pod Smoleńskiem 10 kwietnia zeszłego roku. Po odsłonięciu i poświęceniu kamiennego monumentu w Albrin Park i tablicy pamiątkowej na frontonie polskiego kościoła św. Andrzeja Boboli dokończyliśmy sadzenie 96 dębów.
Mają one symbolizować każdego uczestnika polskiej delegacji udającej się do Katynia w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia. Dąb, w tradycji nie tylko polskiej, to okaz siły i trwałej pamięci. Te drzewa sadzono dla upamiętnienia ludzi szczególnie zasłużonych. O ich niezłomnej wierze i nadziei w dążeniu do wyznaczonych celów dęby będą przypominać współczesnym i potomnym. Z relacji krewnych ofiar wiemy, iż wielu z nich było przygotowanych na przyjęcie Eucharystii w Katyniu.
Jezus Miłosierny zaprosił ich jednak na agapę do swego królestwa. Ich męczeńska ofiara dana jest Narodowi Polskiemu jako zasiew nowego wzrostu i pogodzonej z Bogiem przyszłości. Pomocna w zrozumieniu sensu tej ofiary jest modlitwa za zmarłych w Liturgii żałobnej: "Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju (...), nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności" (Mdr 3, 2-4).
Nie możemy pogrążać się w stagnacji. Powinnością naszą jest wypełniać przekazany nam 10 kwietnia 2010 roku testament poległych polskich patriotów, ukazujący nam wolność, o którą ciągle trzeba zabiegać, a jednocześnie wskazujący na wybór roztropnych i sprawiedliwych mężów stanu. Wyrażamy nadzieję, że nasz przekaz będzie dla rodaków w kraju twórczą refleksją nad dokonywaniem przemyślanych wyborów, służących polskiej racji stanu, pomyślności państwa polskiego i jego obywateli.
Polska ma wysoki potencjał bogactw naturalnych i jeśli będzie zarządzana przez mądrych przywódców, będzie w stanie powstrzymać rosnący chaos moralny i falę emigracji zarobkowej. Wszak "wielu mądrych - to zbawienie świata, a król rozumny - to szczęście narodu" (Mdr 6, 24).
autorem art.jest - Piotr Wojciechowski, Winnipeg (Kanada)
Złośliwi nazwali nas moherowymi beretami. Zupełnie mi to nie przeszkadza, nawet jestem z tego dumna. Uważam jednak, że jako wolny obywatel Rzeczypospolitej mam prawo słuchać, oglądać i czytać to, co mnie rozwija, kształtuje, sprawia duchową ucztę. Inni płacą za oglądanie różnych telewizji, a ja swoim wdowim groszem wspieram rozgłośnię, którą kocham. Czy ktoś może zabronić mi wolnego wyboru? Obecnie słyszę tylko złośliwe docinki. Nie wiadomo jednak, czy ktoś nie pobiegnie do sądu, a ten "nie zakuje mojej wolności w dyby". Cóż, moją obroną jest błagalna modlitwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy o ochronę tych katolickich mediów.
Niedawno usłyszałam w mediach, że są w Polsce ludzie, którzy chcą doprowadzić do badania psychiatrycznego pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Przypomina mi to czasy stalinowskie. Okazuje się, że samowola decydentów i sądów sięga szczytu. Zastanawiam się, kto dał im prawo poniżać i niszczyć godność człowieka. Pan Bóg przykazał nam kochać bliźniego jak siebie samego. Widocznie sprzeciwianie się woli Bożej daje zadowolenie i satysfakcję tym, którzy kierując się czystą złośliwością, chcą odebrać dobre imię dręczonemu człowiekowi.
Pan prezes Jarosław Kaczyński tak dużo wycierpiał w ostatnim czasie. Dlaczego jego prześladowcy nie potrafią okazać współczucia? A może boją się, że jako mąż stanu potrafi lepiej pokierować naszą Ojczyzną i ochronić ją przed całkowitym upadkiem? Wydaje mi się, że ten atak to element nieczystej gry przedwyborczej.
Józefa Kusz, KrasnobródPamięć za oceanem
Z Winnipegu napływają złe wieści dla lidera PO. Wbrew jego zaleceniom nie zanosi się tu na koniec "kwękolenia" po tragedii smoleńskiej. To, co lider określa cynicznie, ma jednak dla nas zupełnie inny wymiar. Właśnie doglądamy dzieł upamiętniających poległych pod Smoleńskiem 10 kwietnia zeszłego roku. Po odsłonięciu i poświęceniu kamiennego monumentu w Albrin Park i tablicy pamiątkowej na frontonie polskiego kościoła św. Andrzeja Boboli dokończyliśmy sadzenie 96 dębów.
Mają one symbolizować każdego uczestnika polskiej delegacji udającej się do Katynia w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia. Dąb, w tradycji nie tylko polskiej, to okaz siły i trwałej pamięci. Te drzewa sadzono dla upamiętnienia ludzi szczególnie zasłużonych. O ich niezłomnej wierze i nadziei w dążeniu do wyznaczonych celów dęby będą przypominać współczesnym i potomnym. Z relacji krewnych ofiar wiemy, iż wielu z nich było przygotowanych na przyjęcie Eucharystii w Katyniu.
Jezus Miłosierny zaprosił ich jednak na agapę do swego królestwa. Ich męczeńska ofiara dana jest Narodowi Polskiemu jako zasiew nowego wzrostu i pogodzonej z Bogiem przyszłości. Pomocna w zrozumieniu sensu tej ofiary jest modlitwa za zmarłych w Liturgii żałobnej: "Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju (...), nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności" (Mdr 3, 2-4).
Nie możemy pogrążać się w stagnacji. Powinnością naszą jest wypełniać przekazany nam 10 kwietnia 2010 roku testament poległych polskich patriotów, ukazujący nam wolność, o którą ciągle trzeba zabiegać, a jednocześnie wskazujący na wybór roztropnych i sprawiedliwych mężów stanu. Wyrażamy nadzieję, że nasz przekaz będzie dla rodaków w kraju twórczą refleksją nad dokonywaniem przemyślanych wyborów, służących polskiej racji stanu, pomyślności państwa polskiego i jego obywateli.
Polska ma wysoki potencjał bogactw naturalnych i jeśli będzie zarządzana przez mądrych przywódców, będzie w stanie powstrzymać rosnący chaos moralny i falę emigracji zarobkowej. Wszak "wielu mądrych - to zbawienie świata, a król rozumny - to szczęście narodu" (Mdr 6, 24).
autorem art.jest - Piotr Wojciechowski, Winnipeg (Kanada)
SPRAWDŻ - ZAGRAJ - OCEŃ
W tak zwanej wolnej Polsce moja piosenka "Nielegalne kwiaty, zakazany krzyż" znów stała się aktualna. Staliśmy się świadkami scen podobnych do tych ze stanu wojennego. Opozycję opluwa się tak jak w najgorszych czasach stalinowskich - rozmowa z Janem Pietrzakiem.
Radio Maryja odegrało zasadniczą rolę w kluczowym momencie bitwy o życie, która rozegrała się w Polsce w 1996 roku. Zawsze otwarte na obrońców życia. Zawsze po stronie najsłabszych członków polskiego Narodu - wskazuje Jan Maria Jackowski.
1 lip 2011
Tusk stawia na antykatolicyzm
Platforma Obywatelska dąży do całkowitej kontroli życia publicznego, przyznając sobie status absolutnego suwerena. Instytucja taka jak Kościół katolicki, który wypowiada się właśnie w sprawach publicznych, a nawet wprost politycznych, uznawana jest za niedopuszczalną konkurencję, którą należy strofować, ograniczać, a gdy trzeba, to i zwalczać.
Partia władzy, jaką jest Platforma Obywatelska, należy do Europejskiej Partii Ludowej, która również jest partią władzy, tyle że na poziomie Unii Europejskiej. Europejska Partia Ludowa (EPL) powstała w roku 1976 w ramach Międzynarodówki Chrześcijańsko-Demokratycznej. Słowo "międzynarodówka" ma znany nam wydźwięk, tyle że nawiązujący do komunizmu (międzynarodówka komunistyczna). Zwróćmy też uwagę, że EPL posiada swoją oficjalną deklarację ideologiczną, określoną mianem Manifestu wyborczego (2009). To również jest wymowne, bo przecież najbardziej znany jest Manifest komunistyczny napisany przez Karola Marksa w Brukseli. Czyżby EPL miała być pozytywną przeciwwagą komunizmu? Odpowiedzią chrześcijańską, tak jak to sugeruje nazwa tej nowej międzynarodówki? Byłoby to bardzo interesujące, ale czy prawdziwe?
Gdy zaglądamy do manifestu EPL, uderza nas, jak bardzo jest on ubogi ideowo. Kilka hasełek typu: "tworzenie nowych miejsc pracy", "kontynuowanie reform", promowanie zielonej technologii, elastyczny wymiar pracy dla rodziców. Nie ma ani jednego słowa o chrześcijaństwie, o wartościach chrześcijańskich, o dziedzictwie chrześcijańskim, nie mówiąc już o Panu Bogu. Po prostu nic, jakby chrześcijaństwo, Kościół katolicki, ludzie wierzący nie istnieli. Wynika stąd, że chrześcijańska geneza tej megapartii rozpłynęła się, a jeśli w jej skład nadal wchodzą różne partie chadeckie, czyli chrześcijańscy demokraci, to chyba tylko po to, żeby mieć udział w partii władzy.
Gra w chrześcijaństwo
Ale po co taka pusta nazwa, nawiązująca do chrześcijaństwa, za którą nic się nie kryje, która nic nie znaczy? Są dwie odpowiedzi. Pierwsza czysto koniunkturalna: nazwa ta ma zwabić elektorat chrześcijański, żeby na tę partię głosował. Masowy elektorat nie analizuje idei, jemu wystarczą nazwy, a ponieważ w Europie chrześcijanie stanowią formalnie największą grupę wyznaniową, to warto ten elektorat sobie zjednać. Druga odpowiedź ma charakter bardziej "spiskowy": chodzi o to, żeby chrześcijaństwo rozsadzić od wewnątrz, żeby przy pomocy partii zwanych chrześcijańskimi (teraz lub w przeszłości) prowadzić politykę realnie antychrześcijańską, ale w taki sposób, żeby to nie było zbyt czytelne dla większości elektoratu.
Wiele wskazuje na to, że oba motywy są obecne w EPL, a tym samym w PO, która stanowi przedłużenie tej międzynarodówki na Polskę. Platforma popierała i nadal popiera wielu katolików, ma ona też w swoich szeregach wiele osób, które deklarują przynależność do Kościoła. Tymczasem partie lewicowe wprost atakują Kościół i religię, a nawet w partiach takich jak dawna PZPR przynależność do Kościoła była wprost zakazana. EPL i PO takiego zakazu nie wprowadziły, a jednak potrafią prowadzić ostrą kampanię antykościelną. Dzieje się to na dwóch frontach. Pierwszy to front polityczny, EPL i PO dążą do całkowitej kontroli życia publicznego, przyznając sobie status absolutnego suwerena. Oznacza to, że dopuszczalne są lokalne organizacje, również religijne, ale organizacja taka jak Kościół katolicki, który wypowiada się właśnie w sprawach publicznych, a nawet wprost politycznych, uznawana jest za niedopuszczalną konkurencję, którą należy strofować, ograniczać, a gdy trzeba, to i zwalczać. Drugi to front ideologiczny, EPL i PO posiadają swoją wykładnię chrześcijaństwa, która jest niezależna od instytucjonalnego nauczania Kościoła. Wykładnia ta okalecza chrześcijaństwo w zasadniczych punktach. Ma to być chrześcijaństwo bez Chrystusa ukrzyżowanego i bez chrześcijańskiej moralności, stąd nieustanna i konsekwentna walka z krzyżem w miejscach publicznych, stąd legalizacja niemoralnych praw i demoralizacja społeczeństwa.
Uderzanie w Kościół
Popatrzmy na konkretne przykłady z naszego podwórka. Zacznijmy od obecnego prezydenta, a byłego członka PO, Bronisława Komorowskiego. To on zadecydował o zakazie obecności i usunięciu krzyża smoleńskiego z Krakowskiego Przedmieścia, czyli z miejsca publicznego, uzasadniając, że miejsce krzyża jest w kościele, czyli w przestrzeni lokalnej i zamkniętej. To on zemścił się na ks. płk. Sławomirze Żarskim za patriotyczne kazanie, blokując możliwość jego nominacji na ordynariusza polowego Wojska Polskiego, tak jakby prawo do patriotyzmu w sferze publicznej było nie bezcenną cnotą, ale towarem reglamentowanym przez władze polityczne. A premier? Niejednokrotnie podkreślał, i to w sposób ostentacyjny, swój antykatolicyzm, mówiąc, że "nie będzie klękał przed księdzem". Środowiska jednoznacznie identyfikujące się z Kościołem określał mianem "czarnych", stawiając je w równym rzędzie z komunistami ("czerwonymi"), Rodzinę Radia Maryja pogardliwie określił mianem "moherowych beretów". Promuje też antykatolicką moralność w takich sprawach jak zapłodnienie in vitro czy legalizacja związków homoseksualnych, nie mówiąc już o legalizacji narkotyków. W sukurs idzie mu minister zdrowia, która dodatkowo uznaje standardy podwójnej moralności - chrześcijańska ma obowiązywać w domu i w gronie najbliższych, a niechrześcijańska, czy po prostu antychrześcijańska, w pracy ("nasze przekonania zostawiamy w przedpokoju urzędu" - sprawa dotyczyła aborcji). Albo minister spraw zagranicznych, który poucza księdza, jakie ma prawa obywatelskie, by następnie złożyć na niego swego rodzaju donos do Watykanu.
Przykłady można mnożyć, przynosi je każdy dzień, a im bliżej wyborów, tym będzie ich coraz więcej. Jeśli PO postawi głównie na elektorat lewicowy, to zaostrzy kampanię antyklerykalną, choć dla swoich katolickich zwolenników też coś znajdzie, bazując choćby na sympatiach personalnych, doraźnych korzyściach czy katolicyzmie wybiórczym, któremu nie przeszkadza brak konsekwencji i koherencji w tym, co się głosi i co się robi. Jednak to wszystko są zagrywki i rozgrywki, obliczone na zdezorientowanego lub po prostu leniwego wyborcę. Bo w rzeczywistości naciera na nas jakaś międzynarodówka, która w ramach przyjętej strategii raz Kościół kokietuje, innym razem szkaluje, raz nęci, innym razem mu grozi. Wyraźnie jednak widać, że tak naprawdę jest to międzynarodówka socjalistyczna, ponieważ faktem politycznym jest jej prawodawstwo, które tak jak socjalizm przypisuje sobie prawo do decydowania o życiu człowieka (aborcja, eutanazja, in vitro), o modelu małżeństwa (związki homoseksualne) i rodziny (odbieranie praw rodzicielskich prawowitym rodzicom, a nadawanie ich homoseksualistom), o modelu społeczeństwa (cywilno-obywatelskie, a nie narodowo-kulturowe). Ale przecież taka ideologia utrwalona przez stanowione prawo jest ze wszech miar antychrześcijańska. A to ona jest prawdziwym obliczem EPL i PO, i taką Europę, taką Polskę, bez prawdziwych wartości, partie te budują. Niestety, również rękami chrześcijan.
Chrześcijaństwo zobowiązuje
Warto więc popatrzeć na to, co dzieje się w naszym kraju z nieco szerszej perspektywy, wtedy widać lepiej i wyraźniej. Wówczas przypadkowe wyskoki wyższych urzędników państwowych wcale nie będą takie przypadkowe, lecz wpiszą się w szerszy scenariusz, który warto znać, by przyłożyć doń swoją rękę lub w pełni świadomie jej nie przykładać, pamiętając, że chrześcijaństwo zobowiązuje nie tylko w życiu prywatnym, ale i w życiu publicznym. Nie ma tu ani dwójmyślenia, ani dwójsumienia, a polityka, jeśli ma być chrześcijańska, nie zwalnia ani z wiary, ani z moralności.
Prof. Piotr Jaroszyński
Autor jest kierownikiem Katedry Filozofii Kultury KUL.
Partia władzy, jaką jest Platforma Obywatelska, należy do Europejskiej Partii Ludowej, która również jest partią władzy, tyle że na poziomie Unii Europejskiej. Europejska Partia Ludowa (EPL) powstała w roku 1976 w ramach Międzynarodówki Chrześcijańsko-Demokratycznej. Słowo "międzynarodówka" ma znany nam wydźwięk, tyle że nawiązujący do komunizmu (międzynarodówka komunistyczna). Zwróćmy też uwagę, że EPL posiada swoją oficjalną deklarację ideologiczną, określoną mianem Manifestu wyborczego (2009). To również jest wymowne, bo przecież najbardziej znany jest Manifest komunistyczny napisany przez Karola Marksa w Brukseli. Czyżby EPL miała być pozytywną przeciwwagą komunizmu? Odpowiedzią chrześcijańską, tak jak to sugeruje nazwa tej nowej międzynarodówki? Byłoby to bardzo interesujące, ale czy prawdziwe?
Gdy zaglądamy do manifestu EPL, uderza nas, jak bardzo jest on ubogi ideowo. Kilka hasełek typu: "tworzenie nowych miejsc pracy", "kontynuowanie reform", promowanie zielonej technologii, elastyczny wymiar pracy dla rodziców. Nie ma ani jednego słowa o chrześcijaństwie, o wartościach chrześcijańskich, o dziedzictwie chrześcijańskim, nie mówiąc już o Panu Bogu. Po prostu nic, jakby chrześcijaństwo, Kościół katolicki, ludzie wierzący nie istnieli. Wynika stąd, że chrześcijańska geneza tej megapartii rozpłynęła się, a jeśli w jej skład nadal wchodzą różne partie chadeckie, czyli chrześcijańscy demokraci, to chyba tylko po to, żeby mieć udział w partii władzy.
Gra w chrześcijaństwo
Ale po co taka pusta nazwa, nawiązująca do chrześcijaństwa, za którą nic się nie kryje, która nic nie znaczy? Są dwie odpowiedzi. Pierwsza czysto koniunkturalna: nazwa ta ma zwabić elektorat chrześcijański, żeby na tę partię głosował. Masowy elektorat nie analizuje idei, jemu wystarczą nazwy, a ponieważ w Europie chrześcijanie stanowią formalnie największą grupę wyznaniową, to warto ten elektorat sobie zjednać. Druga odpowiedź ma charakter bardziej "spiskowy": chodzi o to, żeby chrześcijaństwo rozsadzić od wewnątrz, żeby przy pomocy partii zwanych chrześcijańskimi (teraz lub w przeszłości) prowadzić politykę realnie antychrześcijańską, ale w taki sposób, żeby to nie było zbyt czytelne dla większości elektoratu.
Wiele wskazuje na to, że oba motywy są obecne w EPL, a tym samym w PO, która stanowi przedłużenie tej międzynarodówki na Polskę. Platforma popierała i nadal popiera wielu katolików, ma ona też w swoich szeregach wiele osób, które deklarują przynależność do Kościoła. Tymczasem partie lewicowe wprost atakują Kościół i religię, a nawet w partiach takich jak dawna PZPR przynależność do Kościoła była wprost zakazana. EPL i PO takiego zakazu nie wprowadziły, a jednak potrafią prowadzić ostrą kampanię antykościelną. Dzieje się to na dwóch frontach. Pierwszy to front polityczny, EPL i PO dążą do całkowitej kontroli życia publicznego, przyznając sobie status absolutnego suwerena. Oznacza to, że dopuszczalne są lokalne organizacje, również religijne, ale organizacja taka jak Kościół katolicki, który wypowiada się właśnie w sprawach publicznych, a nawet wprost politycznych, uznawana jest za niedopuszczalną konkurencję, którą należy strofować, ograniczać, a gdy trzeba, to i zwalczać. Drugi to front ideologiczny, EPL i PO posiadają swoją wykładnię chrześcijaństwa, która jest niezależna od instytucjonalnego nauczania Kościoła. Wykładnia ta okalecza chrześcijaństwo w zasadniczych punktach. Ma to być chrześcijaństwo bez Chrystusa ukrzyżowanego i bez chrześcijańskiej moralności, stąd nieustanna i konsekwentna walka z krzyżem w miejscach publicznych, stąd legalizacja niemoralnych praw i demoralizacja społeczeństwa.
Uderzanie w Kościół
Popatrzmy na konkretne przykłady z naszego podwórka. Zacznijmy od obecnego prezydenta, a byłego członka PO, Bronisława Komorowskiego. To on zadecydował o zakazie obecności i usunięciu krzyża smoleńskiego z Krakowskiego Przedmieścia, czyli z miejsca publicznego, uzasadniając, że miejsce krzyża jest w kościele, czyli w przestrzeni lokalnej i zamkniętej. To on zemścił się na ks. płk. Sławomirze Żarskim za patriotyczne kazanie, blokując możliwość jego nominacji na ordynariusza polowego Wojska Polskiego, tak jakby prawo do patriotyzmu w sferze publicznej było nie bezcenną cnotą, ale towarem reglamentowanym przez władze polityczne. A premier? Niejednokrotnie podkreślał, i to w sposób ostentacyjny, swój antykatolicyzm, mówiąc, że "nie będzie klękał przed księdzem". Środowiska jednoznacznie identyfikujące się z Kościołem określał mianem "czarnych", stawiając je w równym rzędzie z komunistami ("czerwonymi"), Rodzinę Radia Maryja pogardliwie określił mianem "moherowych beretów". Promuje też antykatolicką moralność w takich sprawach jak zapłodnienie in vitro czy legalizacja związków homoseksualnych, nie mówiąc już o legalizacji narkotyków. W sukurs idzie mu minister zdrowia, która dodatkowo uznaje standardy podwójnej moralności - chrześcijańska ma obowiązywać w domu i w gronie najbliższych, a niechrześcijańska, czy po prostu antychrześcijańska, w pracy ("nasze przekonania zostawiamy w przedpokoju urzędu" - sprawa dotyczyła aborcji). Albo minister spraw zagranicznych, który poucza księdza, jakie ma prawa obywatelskie, by następnie złożyć na niego swego rodzaju donos do Watykanu.
Przykłady można mnożyć, przynosi je każdy dzień, a im bliżej wyborów, tym będzie ich coraz więcej. Jeśli PO postawi głównie na elektorat lewicowy, to zaostrzy kampanię antyklerykalną, choć dla swoich katolickich zwolenników też coś znajdzie, bazując choćby na sympatiach personalnych, doraźnych korzyściach czy katolicyzmie wybiórczym, któremu nie przeszkadza brak konsekwencji i koherencji w tym, co się głosi i co się robi. Jednak to wszystko są zagrywki i rozgrywki, obliczone na zdezorientowanego lub po prostu leniwego wyborcę. Bo w rzeczywistości naciera na nas jakaś międzynarodówka, która w ramach przyjętej strategii raz Kościół kokietuje, innym razem szkaluje, raz nęci, innym razem mu grozi. Wyraźnie jednak widać, że tak naprawdę jest to międzynarodówka socjalistyczna, ponieważ faktem politycznym jest jej prawodawstwo, które tak jak socjalizm przypisuje sobie prawo do decydowania o życiu człowieka (aborcja, eutanazja, in vitro), o modelu małżeństwa (związki homoseksualne) i rodziny (odbieranie praw rodzicielskich prawowitym rodzicom, a nadawanie ich homoseksualistom), o modelu społeczeństwa (cywilno-obywatelskie, a nie narodowo-kulturowe). Ale przecież taka ideologia utrwalona przez stanowione prawo jest ze wszech miar antychrześcijańska. A to ona jest prawdziwym obliczem EPL i PO, i taką Europę, taką Polskę, bez prawdziwych wartości, partie te budują. Niestety, również rękami chrześcijan.
Chrześcijaństwo zobowiązuje
Warto więc popatrzeć na to, co dzieje się w naszym kraju z nieco szerszej perspektywy, wtedy widać lepiej i wyraźniej. Wówczas przypadkowe wyskoki wyższych urzędników państwowych wcale nie będą takie przypadkowe, lecz wpiszą się w szerszy scenariusz, który warto znać, by przyłożyć doń swoją rękę lub w pełni świadomie jej nie przykładać, pamiętając, że chrześcijaństwo zobowiązuje nie tylko w życiu prywatnym, ale i w życiu publicznym. Nie ma tu ani dwójmyślenia, ani dwójsumienia, a polityka, jeśli ma być chrześcijańska, nie zwalnia ani z wiary, ani z moralności.
Prof. Piotr Jaroszyński
Autor jest kierownikiem Katedry Filozofii Kultury KUL.
29 cze 2011
Koniec greckich mitów - Polsko czy Ciebie też to czeka ??

ILE CZASU NAM ZOSTAŁO - A MOŻE RZĄD R.P. ZDA RELACJE KTO MA NAJWIĘKSZĄ CHRAPKĘ NA NASZĄ OJCZYZNĘ ? NA ILE NAS WYCENIONO ??
55. rocznica Poznańskiego Czerwca

28 cze 2011
DLA KAŻDEGO COŚ MIŁEGO - ZAGLĄDASZ - KLIKASZ - CZYTASZ
DECYZJĘ PODEJMUJESZ
KUPUJESZ :):):)
CIĄG DALSZY NASTĄPI..:):)
26 cze 2011
DBASZ O CIAŁO - ZADBAJ DUCHA
ZAGLĄDAJCIE - CZYTAJCIE - KLIKAJCIE
GROSZA NIE ŻAŁUJCIE - TU KUPUJCIE.
RATUJCIE
GROSZA NIE ŻAŁUJCIE - TU KUPUJCIE.
RATUJCIE
23 cze 2011
CO Z WAMI LUDZISKA - RATUNKU !!!!!!!!!
KUPUJCIE
= GROSZA NIE ŻAŁUJCIE=
BO TOWAR NIE KUPIONY
TO PIENIĄDZ STRACONY
TU ZAWSZE KUPISZ TANIEJ.
= GROSZA NIE ŻAŁUJCIE=
BO TOWAR NIE KUPIONY
TO PIENIĄDZ STRACONY
TU ZAWSZE KUPISZ TANIEJ.
22 cze 2011
Z celi na Butyrkach nikt wolny nie wyszedł
Z ojcem Konstantynem Kobielewem z prawosławnej parafii św. Mikołaja w moskiewskiej dzielnicy Biriulowo, rozmawia Piotr Falkowski
Jest Ojciec kapelanem więzienia Butyrki w Moskwie. To obok Łubianki i Lefortowa jedno z najbardziej znanych miejsc kaźni ofiar represji politycznych.
- To miejsce męczeństwa świętych. My o nich mówimy jako "nowych męczennikach i wyznawcach". Przez cele Butyrek przeszły setki tysięcy ludzi, ofiar politycznych represji, którzy byli brutalnie przesłuchiwani, torturowani. Stąd wywożono ich potem do łagrów albo na śmierć. Spośród nich znam imiona 216, którzy zostali przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną kanonizowani. Oczywiście ich spis nie jest pełny. Myślę, że i obecni więźniowie inaczej przeżywają tam swój czas, kiedy im się mówi, że w ich celi przebywał święty.
Jak wygląda posługa wśród więźniów Butyrek?
- Oni, tak jak wszyscy ludzie, potrzebują Boga. Kiedy rozpoczynałem pracę w więzieniu i udało się przywrócić do użytku cerkiew, nie odprawiałem nabożeństw w niedzielę, bo to dzień wolny dla części strażników, ale raz w tygodniu była Służba Boża, na którą zgłaszali się wszyscy więźniowie, ponieważ to po prostu była jakaś odmiana w ich monotonnym życiu. Cerkiew mogła pomieścić nie więcej niż 2 proc. z nich i władze więzienia wyznaczyły tury, według których osadzeni chodzili na nabożeństwo. Oczywiście wszyscy przychodzili, ale tylko niektórzy się modlili - do spowiedzi szła połowa. Niektórzy w czasie Liturgii klękali i zaczynali modlitwy muzułmańskie. Pamiętam, że jeden więzień odwrócił się na zachód [czyli tyłem do ołtarza], podniósł ręce i głośno się modlił. Nawet inni zwracali mu uwagę, ale okazało się, że jest żydem i taka jest jego tradycja. Teraz już jest inaczej. Jest i meczet, i mała synagoga. Wielu więźniów nawraca się, mamy chrzty, spowiedzi... Do tych ludzi trzeba docierać z miłością. Wrogość i odrzucenie spowodują, że kiedy ten przestępca wyjdzie, będzie popełniał jeszcze gorsze występki. Tymczasem ktoś musi im pokazać, że istnieje dobro, miłość, że jest jakaś alternatywa dla zbrodni. Wiem też, że bardzo wielu z tych ludzi naprawdę jest niewinnych, są bardzo różne powody, dla których trafiają na Butyrki.
Widziałem u Ojca w cerkwi ikonę Matki Bożej Częstochowskiej. To dla nas, Polaków, katolików, największa narodowa świętość, wyobrażenie Maryi jako Królowej Polski.
- A u nas, w Rosji, jest bardzo czczona przez monarchistów i wiązana z kultem rodziny Mikołaja II [ostatniego cara Rosji rozstrzelanego przez bolszewików 17 lipca 1918 roku, całą carską rodzinę prawosławni uznają za świętych]. Ta ikona została uroczyście wprowadzona do cerkwi i poświęcona w 2002 roku w Niedzielę Palmową. Następnego dnia, czyli w poniedziałek przed Wielkanocą, odprawiałem Liturgię w cerkwi. To jest postna, długa Liturgia... I wtedy doszło do pożaru! Nasza cerkiew jest drewniana, a zaczął się palić dom, który był blisko od drzwi naszej cerkwi - od niego ogień mógł łatwo podpalić cerkiew. I już dochodził do świątyni. Ludzie mówili, żeby uciekać, ale pomyślałem, że to nie byłoby właściwe, żeby kapłan porzucił służbę Bożą. Wtedy wierni prosili, żeby dać im chociaż tę ikonę Matki Bożej Częstochowskiej poświęconą poprzedniego dnia. Dałem im i wynieśli ją przed cerkiew. Ludzie stali z tą ikoną skierowaną w stronę ognia, ja sprawowałem służbę Bożą wewnątrz. I ogień się zatrzymał. Później w naszej cerkwi była bomba. To był pierwszy w historii zamach terrorystyczny w cerkwi. Jedna z kobiet została ranna, ale ona jednocześnie uratowała nas wszystkich, wzięła wodę z misy (ta woda jest tam cały czas dla ludzi, którzy słabną podczas długich nabożeństw) i oblała nią ładunek wybuchowy, dzięki temu eksplodowała tylko mała część i nie wyrządziła wielkiej szkody. To wydarzenie także przypisujemy opiece Matki Bożej Częstochowskiej.
20 cze 2011
Tu ludzie czuli się wolni!
Zbigniew Paszkiewicz, działacz "Solidarności" oraz Duszpasterstwa Ludzi Pracy przy parafii Matki Bożej Królowej Polski w Stalowej Woli, uczestnik strajku w Hucie Stalowa Wola w 1988 roku:
W ciemną noc władzy namiestnika Moskwy gen. Wojciecha Jaruzelskiego społeczeństwo Stalowej Woli pogrążone było w smutku i rozpaczy.
Po masowych aresztowaniach członków związku "Solidarność", a później emigracji wielu spośród nich, ks. bp Edward Frankowski poderwał społeczeństwo do czynu, do działania. Otoczył serdeczną opieką materialną i duchową rodziny aresztowanych, odwiedzał osobiście aresztowanych w miejscach odosobnienia. Rozpoczął budowę domu katechetycznego. Jakże to łączyło parafian! Ludzie gremialnie przychodzili, by pomagać przy budowie tego obiektu. Pracowali do późnego wieczoru, często nawet o zmroku.
Chcieli wnieść swój wkład, cząstkę swojej pracy i zaangażowania w dzieło budowy wspólnoty parafialnej. To była odpowiedź na powszechnie szerzące się, wskutek restrykcyjnych zarządzeń władz, niemoc i zwątpienie.
W latach 1982-1989 mieszkańcy miasta mogli swobodnie spotkać się tylko w kościele lub na plebanii kościoła Matki Bożej Królowej Polski. Tu czuli się wolni! Ludzie podziemnej "Solidarności", zastraszeni, szykanowani, mogli u ks. Frankowskiego uzyskać pomoc, radę, a często i wsparcie materialne, uczestniczyć w spotkaniach opłatkowych, wieczorach pieśni patriotycznych, Mszach św. za Ojczyznę.
Historyczny strajk w hucie w sierpniu 1988 r. mógł trwać jedenaście dni i nocy dzięki osobistemu i duchowemu wsparciu ks. bp. Frankowskiego. Mieszkańcy Stalowej Woli, parafianie, pracownicy Huty Stalowa Wola z wielką miłością i życzliwością wspominają ks. bp. Edwarda Frankowskiego i jego pracę wśród nas.
19 cze 2011
Złoty niknie w oczach
Kurs franka szwajcarskiego zbliża się do historycznego maksimum z 2009 roku. W czwartek płacono za niego nawet 3,33 złotego. Mimo że bank centralny Szwajcarii pozostawił stopy procentowe na niezmienionym poziomie, frank drożał od rana. W niestabilnych czasach, gdy euro i dolar pozostają niepewne, rynki szukają waluty, która stanowić będzie dla nich bezpieczną przystań.
Problemem dla kredytobiorców jest nie tylko wyższa rata spłacana co miesiąc, nie tylko spready walutowe, na których bank dodatkowo zarabia, ale przede wszystkim fakt, że mimo spłat kredyt rośnie, zamiast spadać. Jeśli ktoś wziął 300 tys. zł kredytu w 2008 r., to frank był przeliczany po 2 złote. Obecnie trzeba za niego zapłacić minimum 3,30 złotego. Mimo że kredytobiorca spłaca kredyt już 3 lata, to na chwilę obecną ma do spłacenia nawet o 40 proc. kredytu więcej, niż wziął. - To tak, jakby wiadrem wybierać wodę ze stawu. Nigdy się tej wody nie wybierze, bo wciąż napływa - tłumaczy mechanizm pułapki kredytowej Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK.- W Polsce aż 700 tys. osób utknęło w pułapce. Wraz z rodzinami to ponad 2 mln ludzi - ocenia Jerzy Bielewicz, finansista, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek".
Tymczasem nieruchomości w kraju tanieją, deweloperzy schodzą z ceny, analitycy zaś przewidują, że trend utrzyma się w najbliższych latach, a nawet przyspieszy. W niektórych przypadkach może okazać się, że nawet sprzedaż zadłużonego mieszkania lub przejęcie przez bank nie zdejmie z kredytobiorcy pętli zadłużenia. Pozbawi go dachu nad głową, a zostawi z długiem. - Polskie prawo, odmiennie niż amerykańskie, ryzykiem spadku wartości nieruchomości hipotecznej obciąża nie bank, lecz klienta - wyjaśnia Bielewicz.
- Moim zdaniem, instytucje finansowe z premedytacją wabiły klientów w tę pułapkę, przekonując ich, że frank będzie się osłabiał - przekonuje Szewczak.
Jeszcze do niedawna analitycy dużych banków utrzymywali, że frank będzie się osłabiał. Ekonomiści Goldman Sachs i JP Morgan w styczniu prognozowali, że na koniec tego roku za franka szwajcarskiego będzie trzeba zapłacić 2,60 złotego. Podobnie wieszczyli krajowi analitycy z BRE Banku, BZ WBK, City Handlowego czy ING Banku Śląskiego. Według nich, na koniec 2010 r. kurs franka miał wynosić 2,36-2,42 złotego. Rzeczywistość okazała się inna.Za franka trzeba było wówczas zapłacić ok. 3,20 złotego.
Część ekonomistów uważa, że Komisja Nadzoru Finansowego zbyt późno zareagowała na zjawisko masowego zaciągania kredytów hipotecznych w walutach obcych. Dopiero w ubiegłym roku KNF wprowadziła rekomendacje T i S-2, które ograniczyły tę możliwość.
Redaktorem art.jest Małgorzata Goss
Café z agentem w cywilu
Sprawą przecieku do "Gazety Wyborczej" informacji z postępowania w sprawie przeciekowej prok. Marka Pasionka odsuniętego od śledztwa smoleńskiego zajmie się Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
Taką decyzję podjął wczoraj płk Ireneusz Szeląg, wojskowy prokurator okręgowy w Warszawie, któremu wcześniej zbadanie sprawy zlecił naczelny prokurator wojskowy. Chodzi o materiał opublikowany w "GW" 13 czerwca br. "Café pod agentem". W ocenie śledczych, w materiale prasowym mogło dojść do nieuprawnionego ujawnienia wiadomości z postępowania przygotowawczego prowadzonego przez Wydział do spraw Przestępczości Zorganizowanej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Autor publikacji powoływał się na złożone w trakcie postępowania prokuratorskiego zeznania agentów CIA dotyczące rzekomego przebiegu spotkania prok. Pasionka z byłym szefostwem ABW i agentami oraz billingi rozmów, które miały dowodzić kontaktów prok. Pasionka z politykami PiS oraz dziennikarzami m.in. "Naszego Dziennika", po których miały powstawać materiały prasowe dotyczące katastrofy. Tymczasem według relacji Bogdana Święczkowskego, uczestnika spotkania, Pasionek nie przekazywał żadnych informacji ze śledztwa, a spotkanie miało charakter wyłącznie towarzyski. Powstały też wątpliwości co do prawdziwości informacji dotyczących billingów, bo prok. Pasionek nigdy nie kontaktował się ani z posłanką Beatą Kempą (PiS), ani z redakcją "Naszego Dziennika".
Taką decyzję podjął wczoraj płk Ireneusz Szeląg, wojskowy prokurator okręgowy w Warszawie, któremu wcześniej zbadanie sprawy zlecił naczelny prokurator wojskowy. Chodzi o materiał opublikowany w "GW" 13 czerwca br. "Café pod agentem". W ocenie śledczych, w materiale prasowym mogło dojść do nieuprawnionego ujawnienia wiadomości z postępowania przygotowawczego prowadzonego przez Wydział do spraw Przestępczości Zorganizowanej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Autor publikacji powoływał się na złożone w trakcie postępowania prokuratorskiego zeznania agentów CIA dotyczące rzekomego przebiegu spotkania prok. Pasionka z byłym szefostwem ABW i agentami oraz billingi rozmów, które miały dowodzić kontaktów prok. Pasionka z politykami PiS oraz dziennikarzami m.in. "Naszego Dziennika", po których miały powstawać materiały prasowe dotyczące katastrofy. Tymczasem według relacji Bogdana Święczkowskego, uczestnika spotkania, Pasionek nie przekazywał żadnych informacji ze śledztwa, a spotkanie miało charakter wyłącznie towarzyski. Powstały też wątpliwości co do prawdziwości informacji dotyczących billingów, bo prok. Pasionek nigdy nie kontaktował się ani z posłanką Beatą Kempą (PiS), ani z redakcją "Naszego Dziennika".
Opinie, gdy nadejdą protokoły

Do Polski powróciła grupa biegłych z zakresu fonoskopii z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie oraz prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Tomasz Mackiewicz. Zespół uczestniczył w badaniach oryginalnych rejestratorów z pokładu samolotu Tu-154M, który uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 roku.
Jak poinformowała prokuratura, biegli wraz z rosyjskimi ekspertami przez trzy tygodnie uczestniczyli w szeregu badań, które pozwolą na wydanie końcowej opinii fonoskopijnej przez IES. - Czynności te obejmowały m.in. oględziny zewnętrzne rejestratora oraz oryginału nośnika powiązane z pomiarami taśmy magnetycznej. Polscy biegli dokonali również analizy stanu namagnesowania oryginalnego nośnika tego rejestratora - zaznaczył płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnego Prokuratura Wojskowego. Jak poinformował, w trakcie prac badawczych polscy biegli mogli wykorzystywać sprzęt przywieziony z kraju. Był to m.in. tzw. wizualizator (urządzenie, które w uproszczeniu można określić jako połączenie mikroskopu z kamerą). Jak dodał płk Rzepa, od 6 do 9 czerwca br. z udziałem trzech polskich ekspertów z zakresu badania rejestratorów parametrycznych oraz polskiego prokuratora wojskowego dokonano również oględzin rejestratorów parametrycznych, w tym tzw. polskiej czarnej skrzynki, czyli rejestratora firmy ATM wraz z oryginałami nośników danych.
Zakończenie badań z pewnością przybliża termin wydania końcowych opinii biegłych, ale w tym zakresie strona polska pozostaje uzależniona od sprawności działania Rosjan. - Wydanie końcowych opinii uzależnione jest także od daty przekazania przez Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej protokołów z czynności, w których uczestniczyli polscy biegli i prokurator - zaznaczył płk Rzepa. Powód? Badania wykonywane były jedynie z udziałem polskich ekspertów, którzy niejako asystowali rosyjskim biegłym, którzy de facto wykonywali ekspertyzy. Stąd też owoce prac muszą być przekazane do Polski na takich samych zasadach, na jakich dopuszczono stronę polską do badań - w ramach realizacji polskiego wniosku o pomoc prawną.
Równie powściągliwi nie są Rosjanie. Wczoraj Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej wydał komunikat, w którym zaznaczył, że zarówno polscy, jak i rosyjscy eksperci nie stwierdzili jakichkolwiek oznak ingerencji lub montażu w czarnych skrzynkach Tu-154M. "Rezultaty oględzin i badania oryginalnych nośników z zapisem parametrycznej i dźwiękowej informacji z rejestratorów pokładowych polskiego samolotu zostały szczegółowo opisane w odpowiednich dokumentach procesowych. Zostały one podpisane w trybie dwustronnym" - poinformował Komitet Śledczy FR. Jak zaznaczono, na podstawie wyników prac tak polscy, jak i rosyjscy eksperci mieli oświadczyć, że "brak jest jakichkolwiek oznak ingerencji lub montażu na badanych przedmiotach". Rosjanie uznali też, że śledztwo w sprawie katastrofy polskiego Tu-154M jest kontynuowane, a śledczy "wnikliwie weryfikują wszystkie informacje dotyczące przyczyn wypadku". Prowadzone są też złożone ekspertyzy sądowe.
Komitet Śledczy zaprzeczył także, jakoby podane w protokole z oględzin ciała prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego dane osobowe świadków tych czynności były nieścisłe. Czynności weryfikacyjne Komitet Śledczy powziął po głośnych publikacjach "Naszego Dziennika", który podjął próbę dotarcia do świadków. Pod wskazanym w protokole adresem dziennikarze nie odnaleźli świadka, co więcej, nikt nie słyszał tam o wymienionej w dokumentach osobie. - Śledczy wystąpili z kilkoma wnioskami dotyczącymi faktycznego miejsca zameldowania i zamieszkania świadków, a także przesłuchali ich. W wyniku tych czynności śledztwo uzyskało potwierdzenie wcześniejszych informacji, jak również samej obecności tych osób przy dokonywaniu oględzin - przekazał Komitet Śledczy FR.
autorem art. jest Marcin Austyn
18 cze 2011
GAZY I PAŁY DLA OPONENTÓW
W kwietniu 2009 r. przed warszawskim Pałacem Kultury i Nauki doszło do starć związkowców "S" ze Stoczni Gdańsk z policją. Związkowcy twierdzili, że policjanci interweniowali bezmyślnie, "na oślep" rozpylali gaz, użyli gazu bojowego. Rannych zostało kilkanaście osób.
Kilka tygodni później policja bezczynnie przypatrywała się, jak prywatna spółka ochroniarska szturmuje w centrum Warszawy halę KDT i siłą usuwa z niej kupców. Agencja ochrony była wynajęta przez urząd Warszawy, nie miała prawa używać bezpośredniej siły. W wyniku wielogodzinnych potyczek 33 osobom udzielono doraźnej pomocy medycznej.
Podobną bierną postawę warszawska policja zachowała w 2010 r. w czasie znieważania krzyża oraz ataków gawiedzi na jego obrońców. Policja była obecna na Krakowskim Przedmieściu, jednak nie interweniowała w stosunku do osób, które szydziły z symboli religijnych, wyśmiewały się ze śp. Lecha Kaczyńskiego i zaczepiały modlących się pod krzyżem.
Natomiast służby porządkowe nie były takie wstrzemięźliwe wobec uczestników akcji upamiętniających katastrofę smoleńską. Już w tym roku warszawska straż miejska pobiła Michała Stróżyka, dziennikarza "Gazety Polskiej", który obserwował akcję "Solidarnych 2010". Skonfiskowano również namiot, w którym spotykali się uczestnicy tych pikiet.
W ostatnich miesiącach władze województw wprowadziły dla kibiców zakazy stadionowe. Pretekstem były bójki chuliganów, ale decyzję podjęto po tym, jak na trybunach piłkarskich zawisły transparenty krytykujące rząd PO. Tych przykładów szykan wobec działaczy opozycji lub oponentów rządu jest wiele (wystarczająco dużo na obszerną publikację), jak choćby niedawna rewizja ABW w mieszkaniu twórcy strony "AntyKomor".
Konsekwencje Polityki
Jednak najtragiczniejszą konsekwencją bezpardonowej walki z opozycją było zabójstwo polityczne na łódzkim działaczu PiS Marku Rosiaku. Morderca nie krył też, że działa z pobudek politycznych, wręcz przeciwnie, szczycił się tym, a nawet żałował, że jego ofiarą nie był Jarosław Kaczyński. Wkrótce okazało się, że zabójca był nawet członkiem PO. Bez wątpienia ataki medialne na PiS przyczyniły się do tej zbrodni. Początkowo wydawało się, że łódzka tragedia zatrzyma tę falę. Czołowi politycy koalicji wyrazili żal z powodu zabójstwa Marka Rosiaka, ale po kilku tygodniach wrócili do poprzedniej retoryki. Przykładem takich słów był wywiad ze Stefanem Niesiołowskim w "Przekroju" (16 maja br.), w którym wicemarszałek PO mówił m.in.: "Ludzi, którzy posługują się językiem w sposób całkowicie cyniczny i podły, nakierowany tylko na zdobycie władzy, trzeba odsunąć od polityki. Mówię tu o czołówce PiS, a nie o tych ludziach, którzy za nimi idą. Głupich zawsze jest dużo. (...) W 1939 roku to Hitler napadł na Polskę (...). Jarosław Kaczyński napadł na Polskę i ja jej bronię przed nim i jego kliką (...). PiS-owska cyniczna klika wykorzystuje ludzi o różnych poglądach i nastawieniu, którym często się wydaje, że chcą dobrze dla Polski i potem organizują burdy. Ma rację Stefan Bratkowski, kiedy ostrzega przed elementami faszyzmu".
Kampania zohydzania opozycji, odhumanizowania przeciwników i oskarżania ich o najgorsze wciąż trwa. Tragedia łódzka nie nauczyła niczego. Ale czy w takiej praktyce i retoryce "polityki miłości" jest miejsce na podpieranie się autorytetem Jana Pawła II?
Autor był członkiem komisji weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. był szefem ZSiA SKW. Po objęciu stanowiska prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
DEGRENGOLADA - Orzeł i reszka - Jan Maria Jackowski

Joanna Kluzik-Rostkowska ma poglądy lewicowe, socliberalne. Jest to zideologizowany zestaw postoświeceniowych, uproszczonych myśli o świecie, które są bardzo promowane przez media mainstreamowe. Stąd karierą tej posłanki tak bardzo interesuje się "obóz postępu i demokracji". Patologia systemu partyjnego w Polsce polega na tym, że jest tworzony nie tyle na zasadach merytorycznych, a więc na bazie rzeczywistych różnic ideowych i programowych, ile na doraźnej koniunkturze i grze personalnej. Joanna Kluzik-Rostkowska z tymi swoimi "politycznie poprawnymi" poglądami równie dobrze mogłaby być w każdej z obecnych partii zasiadających w Sejmie. I nikt by się nie zdziwił.
W PiS już była. I nawet jako minister pracy przygotowała "autorski" lewicowo-liberalny program "polityki rodzinnej", sprzeczny z programem tej partii z 2005 roku. Jego istota polegała na zagnaniu kobiet do pracy zawodowej i rodzenia dzieci, a ich wychowaniem, a właściwie hodowlą, miało się zamiast rodziców zająć państwo. Jako szefowa PJN firmowała projekt nowelizacji ustawy dyskryminującej media katolickie i społeczne. W PO zasila lewe skrzydło tej partii, a więc zwolenników in vitro oraz legalizacji konkubinatów homoseksualnych i heteroseksualnych. W PSL też by się zmieściła, ale ludowcy by jednak jej nie przyjęli, bo swój rozum mają. SLD czeka na nią z otwartymi rękoma, zwłaszcza gdy nie dostanie na listach PO upragnionej "jedynki" i np. stwierdzi, że jej serce zawsze biło po lewej stronie.
Joanna Kluzik-Rostkowska swoim egzaltowanym "szukaniem miejsca na scenie", w czerwonym kostiumie, w którym występowała u boku Jarosława Kaczyńskiego, a obecnie u boku Donalda Tuska, zapewne niechcący ośmieszyła system partyjny w Polsce. Obnażyła jego fasadowość i obłudę. Jej rozpaczliwa próba załapania się do następnego Sejmu unaoczniła także relatywizm moralny i hipokryzję życia publicznego. Nieważne, czy ma się ukształtowane poglądy, nieważna uczciwość, szacunek do wyborców, nieważne, że to, co się robi dziś, przeczy temu, co się mówiło wczoraj, nieważne deklaracje, nieważny szacunek do samego siebie, nieważna wiarygodność, ważne jest parcie na mandat za wszelką cenę i liczenie na to, że "ciemny lud" i tak to kupi.
Paradoksalnie została oczyszczona scena polityczna. Wyszło szydło z worka - Prawo i Sprawiedliwość ma znakomity argument o V kolumnie we własnych szeregach. Teraz już nikt nie powinien mieć wątpliwości, że była koniem trojańskim. PJN stanie się bardziej wiarygodna dla tych centroprawicowych wyborców, którzy nie popierają PiS, a odejście niedawnej szefowej tej partii otwiera drogę do integracji PJN z różnymi pozaparlamentarnymi środowiskami prawicowymi. PO jest też zadowolona, bo zamieszanie z Joanną Kluzik-Rostkowską odwróciło uwagę od bieżących problemów i niekompetencji rządów tej formacji. Poza tym wzmocnione zostało lewe skrzydło tej partii. Dzięki temu w następnej kadencji parlamentu łatwiej będzie zacieśnić współpracę z SLD, uchwalić in vitro oraz przepchnąć zrównanie prawne konkubinatów homoseksualnych i heteroseksualnych z małżeństwami.
17 cze 2011
Ekshumacje jeszcze przed jesienią
W ciągu najbliższych tygodni zapadną ostateczne decyzje dotyczące przeprowadzenia ekshumacji ofiar katastrofy samolotu Tu-154M. Czynności mogą zostać podjęte jeszcze przed jesienią - dowiedział się "Nasz Dziennik" ze źródeł zbliżonych do śledztwa. Wojskowa prokuratura nie potwierdza tych informacji. Jak usłyszeliśmy, wnioski dowodowe w tym zakresie były złożone i do tej pory nie zostały rozpatrzone.
Prowadzący śledztwo smoleńskie prokuratorzy skłaniają się ku temu, by przystać na składane przez pełnomocników osób poszkodowanych wnioski dotyczące przeprowadzenia ekshumacji ofiar katastrofy samolotu Tu-154M. Jak dowiedział się "Nasz Dziennik" ze źródeł zbliżonych do śledztwa, wprawdzie w żadnym z przypadków decyzja jeszcze nie zapadła, to jednak rozbieżności pomiędzy rosyjską dokumentacją sekcyjną a stanem rzeczywistym zdecydowanie uzasadniają przeprowadzenie tego rodzaju czynności. Tych rozbieżności świadomi są śledczy, a to może oznaczać, że ostateczne decyzje wkrótce zapadną.
- Decyzje o przeprowadzeniu ekshumacji zapadną i wydaje się, że stanie się to stosunkowo szybko, prawdopodobnie w ciągu najbliższych tygodni - usłyszeliśmy.
Informacji nie komentuje prokuratura wojskowa, podkreślając, że dotychczas żadne decyzje w tej sprawie nie zostały podjęte. - Decyzję o ekshumacji - na tak lub na nie - podejmie prokurator, który będzie rozpatrywał dany wniosek dowodowy w tym zakresie. Na obecną chwilę żadna decyzja jeszcze nie zapadła - zaznaczył kpt. Marcin Maksjan z biura rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Tymczasem w przekonaniu mec. Rafała Rogalskiego, pełnomocnika Jarosława Kaczyńskiego i kilku innych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, sprawa dalszego losu wniosków ekshumacyjnych powinna zostać niebawem rozwiązana. - W mojej ocenie, temat ten jest w ścisłym polu zainteresowania prokuratury, zwłaszcza po wizycie pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta w Moskwie i po wydarzeniach, które tej wizycie towarzyszyły. Myślę, że w sprawie tych wniosków w niedługim czasie będzie podejmowana decyzja merytoryczna: pozytywna lub negatywna - zaznaczył.
Jeśli prokuratorzy przychylą się do wniosków ekshumacyjnych, wbrew wcześniejszym zastrzeżeniom na ich realizację nie trzeba będzie czekać do późnej jesieni, gdyż tego rodzaju czynności wykonywane na potrzeby procesowe nie są obarczone tego rodzaju ograniczeniami. - Są to czynności, które można wykonać niemal w każdym czasie. Oczywiście można wybrać termin wieczorny czy chłodniejszy dzień, ale to nie jest tak, że z czynnościami trzeba czekać do listopada - zauważył mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy samolotu Tu-154M.
Konieczność przeprowadzenia ekshumacji wyraziły rodziny tragicznie zmarłych, które stwierdziły poważne braki w dokumentacji sekcyjnej sporządzonej w Rosji. W przypadku Zbigniewa Wassermanna Rosjanie m.in. opisali narządy wewnętrzne posła, które dużo wcześniej zostały mu operacyjnie usunięte w Polsce. Prokuratura wojskowa już dysponuje dokumentacją medyczną posła, którą zabezpieczono w krakowskich szpitalach. Z kolei dokumentacja ciała Przemysława Gosiewskiego wykonana w Rosji nie zgadzała się m.in. w zakresie cech fizycznych zmarłego.
Marcin Austyn
Prowadzący śledztwo smoleńskie prokuratorzy skłaniają się ku temu, by przystać na składane przez pełnomocników osób poszkodowanych wnioski dotyczące przeprowadzenia ekshumacji ofiar katastrofy samolotu Tu-154M. Jak dowiedział się "Nasz Dziennik" ze źródeł zbliżonych do śledztwa, wprawdzie w żadnym z przypadków decyzja jeszcze nie zapadła, to jednak rozbieżności pomiędzy rosyjską dokumentacją sekcyjną a stanem rzeczywistym zdecydowanie uzasadniają przeprowadzenie tego rodzaju czynności. Tych rozbieżności świadomi są śledczy, a to może oznaczać, że ostateczne decyzje wkrótce zapadną.
- Decyzje o przeprowadzeniu ekshumacji zapadną i wydaje się, że stanie się to stosunkowo szybko, prawdopodobnie w ciągu najbliższych tygodni - usłyszeliśmy.
Informacji nie komentuje prokuratura wojskowa, podkreślając, że dotychczas żadne decyzje w tej sprawie nie zostały podjęte. - Decyzję o ekshumacji - na tak lub na nie - podejmie prokurator, który będzie rozpatrywał dany wniosek dowodowy w tym zakresie. Na obecną chwilę żadna decyzja jeszcze nie zapadła - zaznaczył kpt. Marcin Maksjan z biura rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Tymczasem w przekonaniu mec. Rafała Rogalskiego, pełnomocnika Jarosława Kaczyńskiego i kilku innych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, sprawa dalszego losu wniosków ekshumacyjnych powinna zostać niebawem rozwiązana. - W mojej ocenie, temat ten jest w ścisłym polu zainteresowania prokuratury, zwłaszcza po wizycie pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta w Moskwie i po wydarzeniach, które tej wizycie towarzyszyły. Myślę, że w sprawie tych wniosków w niedługim czasie będzie podejmowana decyzja merytoryczna: pozytywna lub negatywna - zaznaczył.
Jeśli prokuratorzy przychylą się do wniosków ekshumacyjnych, wbrew wcześniejszym zastrzeżeniom na ich realizację nie trzeba będzie czekać do późnej jesieni, gdyż tego rodzaju czynności wykonywane na potrzeby procesowe nie są obarczone tego rodzaju ograniczeniami. - Są to czynności, które można wykonać niemal w każdym czasie. Oczywiście można wybrać termin wieczorny czy chłodniejszy dzień, ale to nie jest tak, że z czynnościami trzeba czekać do listopada - zauważył mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy samolotu Tu-154M.
Konieczność przeprowadzenia ekshumacji wyraziły rodziny tragicznie zmarłych, które stwierdziły poważne braki w dokumentacji sekcyjnej sporządzonej w Rosji. W przypadku Zbigniewa Wassermanna Rosjanie m.in. opisali narządy wewnętrzne posła, które dużo wcześniej zostały mu operacyjnie usunięte w Polsce. Prokuratura wojskowa już dysponuje dokumentacją medyczną posła, którą zabezpieczono w krakowskich szpitalach. Z kolei dokumentacja ciała Przemysława Gosiewskiego wykonana w Rosji nie zgadzała się m.in. w zakresie cech fizycznych zmarłego.
Marcin Austyn
Subskrybuj:
Posty (Atom)