22 cze 2011

Z celi na Butyrkach nikt wolny nie wyszedł



Z ojcem Konstantynem Kobielewem z prawosławnej parafii św. Mikołaja w moskiewskiej dzielnicy Biriulowo, rozmawia Piotr Falkowski

Jest Ojciec kapelanem więzienia Butyrki w Moskwie. To obok Łubianki i Lefortowa jedno z najbardziej znanych miejsc kaźni ofiar represji politycznych.
- To miejsce męczeństwa świętych. My o nich mówimy jako "nowych męczennikach i wyznawcach". Przez cele Butyrek przeszły setki tysięcy ludzi, ofiar politycznych represji, którzy byli brutalnie przesłuchiwani, torturowani. Stąd wywożono ich potem do łagrów albo na śmierć. Spośród nich znam imiona 216, którzy zostali przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną kanonizowani. Oczywiście ich spis nie jest pełny. Myślę, że i obecni więźniowie inaczej przeżywają tam swój czas, kiedy im się mówi, że w ich celi przebywał święty.




Jak wygląda posługa wśród więźniów Butyrek?
- Oni, tak jak wszyscy ludzie, potrzebują Boga. Kiedy rozpoczynałem pracę w więzieniu i udało się przywrócić do użytku cerkiew, nie odprawiałem nabożeństw w niedzielę, bo to dzień wolny dla części strażników, ale raz w tygodniu była Służba Boża, na którą zgłaszali się wszyscy więźniowie, ponieważ to po prostu była jakaś odmiana w ich monotonnym życiu. Cerkiew mogła pomieścić nie więcej niż 2 proc. z nich i władze więzienia wyznaczyły tury, według których osadzeni chodzili na nabożeństwo. Oczywiście wszyscy przychodzili, ale tylko niektórzy się modlili - do spowiedzi szła połowa. Niektórzy w czasie Liturgii klękali i zaczynali modlitwy muzułmańskie. Pamiętam, że jeden więzień odwrócił się na zachód [czyli tyłem do ołtarza], podniósł ręce i głośno się modlił. Nawet inni zwracali mu uwagę, ale okazało się, że jest żydem i taka jest jego tradycja. Teraz już jest inaczej. Jest i meczet, i mała synagoga. Wielu więźniów nawraca się, mamy chrzty, spowiedzi... Do tych ludzi trzeba docierać z miłością. Wrogość i odrzucenie spowodują, że kiedy ten przestępca wyjdzie, będzie popełniał jeszcze gorsze występki. Tymczasem ktoś musi im pokazać, że istnieje dobro, miłość, że jest jakaś alternatywa dla zbrodni. Wiem też, że bardzo wielu z tych ludzi naprawdę jest niewinnych, są bardzo różne powody, dla których trafiają na Butyrki.


Widziałem u Ojca w cerkwi ikonę Matki Bożej Częstochowskiej. To dla nas, Polaków, katolików, największa narodowa świętość, wyobrażenie Maryi jako Królowej Polski.
- A u nas, w Rosji, jest bardzo czczona przez monarchistów i wiązana z kultem rodziny Mikołaja II [ostatniego cara Rosji rozstrzelanego przez bolszewików 17 lipca 1918 roku, całą carską rodzinę prawosławni uznają za świętych]. Ta ikona została uroczyście wprowadzona do cerkwi i poświęcona w 2002 roku w Niedzielę Palmową. Następnego dnia, czyli w poniedziałek przed Wielkanocą, odprawiałem Liturgię w cerkwi. To jest postna, długa Liturgia... I wtedy doszło do pożaru! Nasza cerkiew jest drewniana, a zaczął się palić dom, który był blisko od drzwi naszej cerkwi - od niego ogień mógł łatwo podpalić cerkiew. I już dochodził do świątyni. Ludzie mówili, żeby uciekać, ale pomyślałem, że to nie byłoby właściwe, żeby kapłan porzucił służbę Bożą. Wtedy wierni prosili, żeby dać im chociaż tę ikonę Matki Bożej Częstochowskiej poświęconą poprzedniego dnia. Dałem im i wynieśli ją przed cerkiew. Ludzie stali z tą ikoną skierowaną w stronę ognia, ja sprawowałem służbę Bożą wewnątrz. I ogień się zatrzymał. Później w naszej cerkwi była bomba. To był pierwszy w historii zamach terrorystyczny w cerkwi. Jedna z kobiet została ranna, ale ona jednocześnie uratowała nas wszystkich, wzięła wodę z misy (ta woda jest tam cały czas dla ludzi, którzy słabną podczas długich nabożeństw) i oblała nią ładunek wybuchowy, dzięki temu eksplodowała tylko mała część i nie wyrządziła wielkiej szkody. To wydarzenie także przypisujemy opiece Matki Bożej Częstochowskiej.