28 lip 2011

Stalinowskie "wolności obywatelskie"


Wojciech Reszczyński


Przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska, dopięła w końcu swego. Bez udziału członków komisji z PiS (uznali komisję za tendencyjną) przeforsowała własną opinię adresowaną do KRRiT oraz MSWiA w sprawie "swobody wykonywania zawodu dziennikarskiego". Pretekstem do aktywności pani poseł, tak gorliwej i słusznej, jak wielkie było jej zaangażowanie w walce z syjonizmem w 1968 roku, stała się ostatnia pielgrzymka słuchaczy Radia Maryja na Jasną Górę 9 lipca br. Pani poseł uznała, że doszło podczas niej do "czynnej i słownej napaści na dziennikarzy mediów". To, że nie ma to nic wspólnego z prawdą, że było akurat odwrotnie, nie stanowiło dla pani poseł żadnego dylematu moralnego. "Napaść" na dziennikarza uznała za "ograniczenie możliwości wykonywania zawodu i pogwałcenie zasad wolności słowa". W swojej opinii Śledzińska-Katarasińska zwraca się "do władz Radia Maryja, Telewizji Trwam i współpracujących z nimi polityków o przestrzeganie prawa, stonowanie emocji budujących atmosferę nienawiści".
Uważam, że jedynym właściwym adresatem tego apelu powinna być sama pani poseł i jej polityczni mocodawcy; wszyscy ci, których od lat zaślepia "syndrom wroga", za którego uważają ojca Tadeusza Rydzyka i wszystkie dzieła, jakie powstały dzięki jego energii i bezinteresownemu poświęceniu. Opinia poseł Śledzińskiej-Katarasińskiej, oprócz funkcji zwykłego donosu, który daje KRRiT dodatkową legitymację do nękania Radia Maryja kolejnymi pismami, zawiera również wniosek do MSWiA "o wprowadzenie regulacji zobowiązującej organizatorów wszelkich publicznych zgromadzeń do zapewnienia wszystkim dziennikarzom swobody wykonywania zawodu". 
Czy poseł Śledzińska-Katarasińska, odwracając kota ogonem, nie realizuje tu jakiegoś wymyślonego już planu na drodze do zapewnienia dalszej "demokratyzacji i postępu" naszego życia społecznego, w tym religijnego? Można się tego spodziewać, gdyż wiele już wprowadzonych przez rząd regulacji prawnych ogranicza w praktyce wolność słowa i prawa obywatelskie, a sferą dotąd jeszcze "nieuregulowaną" pozostają modlitewne zgromadzenia, w tym pielgrzymki na Jasną Górę. Niewykluczone, że rząd zamierza je podciągnąć pod własną kategorię "publicznych zgromadzeń".
Podjęcie przez MSWiA prac legislacyjnych w celu uregulowania zasad odbywania modlitewnych zgromadzeń pod kątem zapewnienia do nich dostępu dziennikarzy, byłoby niewątpliwie przejawem nieuprawnionej ingerencji państwa w autonomię Kościoła i równocześnie stanowiłoby zagrożenie dla swobody wykonywania praktyk religijnych. 
Wielokrotnie obserwowałem brak kultury, a niekiedy wręcz pospolite chamstwo i agresję niektórych dziennikarzy telewizyjnych i operatorów kamer, przekonanych, że przysługują im jakiś specjalne prawa, gdy wykonują swoją "publiczną misję". Niestety, są też i tacy dziennikarze, nawykli do kreowania wydarzeń, a nie do ich rzetelnego relacjonowania, którzy prowokują konfliktowe sytuacje, aby w ten sposób zdobyć "dziennikarskie mięso", a nawet wykreować się na obrońców wolności słowa i ofiary swojego "ryzykownego zawodu".
Zamiast regulować prawnie religijne uroczystości pod kątem ich dostępu dla dziennikarzy, należałoby raczej unormować obowiązki dziennikarzy względem uczestników religijnych zgromadzeń, którzy korzystają z konstytucyjnego prawa do publicznego sprawowania kultu religijnego. Dziennikarz obecny wśród zgromadzonych na pielgrzymce, ale nieakredytowany przez władze kościelne czy zakonne, nie miałby prawa uczestniczyć w tym religijnym zgromadzeniu. Jako nieproszony byłby persona non grata. Nie miałby prawa tam być, filmować i zadawać w czasie sprawowanej Liturgii pytań uczestnikom pielgrzymki, w tym natarczywego: "A kim pan jest?", nie mówiąc już o czynnej napaści, tak jak w Częstochowie.
Regulacja zasad właściwego zachowania się dziennikarzy podczas uroczystości religijnych byłaby też dobrą okazją do przypomnienia czegoś, czego wielu zwykłych ludzi sobie nie uświadamia, że mają oni prawo domagać się od dziennikarza, aby zaprzestał ich filmowania i nagrywania, jeżeli sobie tego nie życzą. Ludzie nie wiedzą, że prawo chroni ich wizerunek (obraz i głos), które nie mogą być rejestrowane bez ich zgody. Każdy ma prawo odmówić udzielenia odpowiedzi dziennikarzowi i zażądać, by został pozostawiony w spokoju. Dotyczy to także, a może przede wszystkim, takich uroczystości jak religijne zgromadzenia czy pielgrzymki. 
Dziennikarze radiowi, telewizyjni, w tym operatorzy kamer, dzięki takiej właśnie regulacji mogliby się zaś dowiedzieć, że prawo do informacji i wynikająca z niego swoboda wykonywania zawodu nie jest prawem bezwzględnym. Ono również ulega ograniczeniu przez prawo zachowania wolności osobistej przez inne osoby. Ta właśnie wolność została naruszona w czasie pielgrzymki w Częstochowie przez dziennikarzy Polsatu. Więcej, wolność ta została naruszona w sposób fizyczny przez naruszenie nietykalności osobistej uczestnika pielgrzymki.
Plany niektórych ludzi posługujących się od lat Śledzińską-Katarasińską, tym razem w celu narzucenia przez MSWiA prawnych regulacji zobowiązujących "organizatorów wszelkich publicznych zgromadzeń do zapewnienia wszystkim dziennikarzom swobody wykonywania zawodu", czyli także organizatorów uroczystości religijnych, to reinkarnacja stalinowskich "wolności obywatelskich".



Autor jest komentatorem w Programie 3. Polskiego Radia SA.




25 lip 2011

DECYZJA Z 5 MARCA 1940r.



Zasadniczy prawdziwy motyw zbrodni katyńskiej najlepiej zdradza sam jej charakter, który dziś dzięki wielości znanych dokumentów (w tym kluczowych z tzw. teczki specjalnej nr 1) możemy - wśród szeregu drugorzędnych pobocznych informacji i wątków - z łatwością uchwycić, przyglądając się jej decydentom i przede wszystkim ofiarom.
Na początku marca 1940 roku ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria skierował do Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) adresowane do "towarzysza Stalina" pismo z projektem decyzji o likwidacji polskich jeńców. Większość przewidzianych do wymordowania przetrzymywano w obozach specjalnych NKWD w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie: "14736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu: ponad 97% narodowości polskiej" (podkreślenie autora); pozostałą grupę 11 tysięcy spośród "18632 (wśród nich 10685 Polaków)" przetrzymywano w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi. Jedynym raczej markowanym powodem sformułowania takiego wniosku była ogólna supozycja kontrrewolucyjnego charakteru zbiorowości, której rzucającym się w notatce w oczy wyróżnikiem jest przede wszystkim narodowość polska.
Wniosek został zaakceptowany 5 marca 1940 r. przez Biuro Polityczne KC WKP(b) w składzie: Józef Stalin, Klimient Woroszyłow, Wiaczesław Mołotow, Anastas Mikojan, Michaił Kalinin i Łazar Kaganowicz. Zbrodnia katyńska została przesądzona. Decyzja ujęta w protokole BP KC nr 13 i wyciągiem zadekretowana do realizacji NKWD nie została umotywowana w żaden specjalny sposób, np. poprzez odwołanie do sytuacji międzynarodowej, politycznej, militarnej czy związany z utrzymaniem jeńców. Motyw popełnienia jasno wynikał z najistotniejszej treści dokumentu, czyli zbiorczego opisu ofiar. Swoją decyzją członkowie Politbiura KC WKP(b) skazali na zagładę 25 tys. 700 obywateli polskich (14 tys. 700 z obozów specjalnych; 11tys. z więzień).
Zasadniczy prawdziwy motyw zbrodni katyńskiej najlepiej zdradza sam jej charakter, który dziś dzięki wielości znanych dokumentów (w tym kluczowych z tzw. teczki specjalnej nr 1) możemy - wśród szeregu drugorzędnych pobocznych informacji i wątków - z łatwością uchwycić, przyglądając się jej decydentom i przede wszystkim ofiarom.
Na początku marca 1940 roku ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria skierował do Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) adresowane do "towarzysza Stalina" pismo z projektem decyzji o likwidacji polskich jeńców. Większość przewidzianych do wymordowania przetrzymywano w obozach specjalnych NKWD w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie: "14736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu: ponad 97% narodowości polskiej" (podkreślenie autora); pozostałą grupę 11 tysięcy spośród "18632 (wśród nich 10685 Polaków)" przetrzymywano w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi. Jedynym raczej markowanym powodem sformułowania takiego wniosku była ogólna supozycja kontrrewolucyjnego charakteru zbiorowości, której rzucającym się w notatce w oczy wyróżnikiem jest przede wszystkim narodowość polska. 
Wniosek został zaakceptowany 5 marca 1940 r. przez Biuro Polityczne KC WKP(b) w składzie: Józef Stalin, Klimient Woroszyłow, Wiaczesław Mołotow, Anastas Mikojan, Michaił Kalinin i Łazar Kaganowicz. Zbrodnia katyńska została przesądzona. Decyzja ujęta w protokole BP KC nr 13 i wyciągiem zadekretowana do realizacji NKWD nie została umotywowana w żaden specjalny sposób, np. poprzez odwołanie do sytuacji międzynarodowej, politycznej, militarnej czy związany z utrzymaniem jeńców. Motyw popełnienia jasno wynikał z najistotniejszej treści dokumentu, czyli zbiorczego opisu ofiar. Swoją decyzją członkowie Politbiura KC WKP(b) skazali na zagładę 25 tys. 700 obywateli polskich (14 tys. 700 z obozów specjalnych; 11tys. z więzień).

22 lip 2011

Ludobójstwo z retuszem

Pod koniec czerwca miała się ukazać obszerna publikacja dr. hab. Bogusława Pazia z Zakładu Historii Filozofii Nowożytnej Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego "Prawda historyczna a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwa na Kresach Południowo-Wschodnich II RP w latach 1939-1946". Przewidywała to umowa zawarta między Wydziałem Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego a Wydawnictwem Naukowym uczelni. Ale oczekiwana z dużym zainteresowaniem, przede wszystkim w środowiskach kresowych i kombatanckich, książka nie ujrzała do tej pory światła dziennego. Dlaczego?

W nocy z 11 na 12 lipca 1943 roku uzbrojone bandy Ukraińców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) napadły na polskie wsie na Wołyniu, mordując, paląc i grabiąc mienie Polaków. W sumie na Kresach Południowo-Wschodnich Ukraińcy zamordowali ok. 250 tys. osób. Niemal w 68. rocznicę tych tragicznych wydarzeń, bo pod koniec czerwca, miała się ukazać obszerna publikacja poświęcona ludobójstwu na Kresach, przygotowana pod redakcją naukową dr. hab. Bogusława Pazia z Zakładu Historii Filozofii Nowożytnej Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego. Przewidywała to umowa zawarta między Wydziałem Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego a Wydawnictwem Naukowym tejże uczelni. Wydanie publikacji pt. "Prawda historyczna a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwa na Kresach Południowo-Wschodnich II RP w latach 1939-1946" poparł rektor Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Marek Bojarski. Ale ta oczekiwana z dużym zainteresowaniem, przede wszystkim w środowiskach kresowych i kombatanckich, pozycja książkowa nie ujrzała dotychczas światła dziennego. Odpowiedź na pytanie o powody opóźnienia "Nasz Dziennik" próbował uzyskać od pracowników Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego. Poprosiliśmy o spotkanie z dyrektorem wydawnictwa prof. Markiem Górnym. Po kilku godzinach oczekiwania usłyszeliśmy, że na pewno skontaktuje się z nami Marzena Golisz, która jest - jak nam powiedziano - osobą kompetentną w tej sprawie. Minęły dwa tygodnie, telefonu się nie doczekaliśmy. Bez zapowiedzi odwiedziłem więc siedzibę wydawnictwa. - Czy zastałem pana dyrektora Górnego? - zapytałem w sekretariacie. - A czy był pan umówiony? - Nie, ale już dwa tygodnie czekam na możliwość rozmowy z panem dyrektorem lub telefon od pani Marzeny Golisz w kwestii dotyczącej losów publikacji poświęconej ludobójstwu na Kresach - wytłumaczyłem. - W tym momencie spotkanie nie będzie możliwe, ale mogę panu dyrektorowi jeszcze przypomnieć o tej sprawie - zadeklarowała pani z sekretariatu wydawnictwa. Zaproponowała jednocześnie rozmowę z red. Marzeną Golisz. - Nie udzielam takich informacji, ja tylko rozmawiam o sprawach redakcyjnych - usłyszeliśmy od pani Golisz. - Ale dwa tygodnie temu otrzymałem informację, że to właśnie pani miała do mnie zadzwonić i udzielić wszelkich wyjaśnień w tej sprawie - odparłem. - Ja rozmawiam tylko o sprawach redakcyjnych - powtórzyła pani Golisz, wyraźnie poirytowana dociekaniami, i odesłała mnie do rzecznika prasowego Uniwersytetu Wrocławskiego dr. Jacka Przygodzkiego. Przygodzki stwierdził, że na początku prac związanych z publikacją redaktor prowadzący ze strony wydawnictwa i redaktor naukowy dr hab. Bogusław Paź często ze sobą rozmawiali, nawet po kilka godzin. Dodał, że według jego wiedzy, ostatnie artykuły trafiły do wydawnictwa pod koniec maja. I wtedy miało dojść do nieporozumień między redaktorem prowadzącym a naukowym. Pojawiły się bowiem wątpliwości co do zapisów niektórych passusów publikacji. - Normalnie, jak się pracuje nad publikacją, siada się i takie wątpliwości rozwiewa - powiedział dr Przygodzki. - O co dokładnie chodziło? - zapytałem. - Tak głęboko do sprawy nie wchodziłem. Nie jestem rzecznikiem prasowym wydawnictwa, ponieważ jest to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością - uzasadniał Przygodzki. - Uważamy, że jest to bardzo ważna publikacja. Dlatego też rektor nie tylko poparł jej wydanie, ale też udzielił wsparcia finansowego. Uczelnia zrobiła wszystko, co tylko było możliwe, aby doszło do jej wydania. Środowiska kresowe czekają na tę publikację tak jak oczekiwały na zorganizowaną przez dr. Pazia konferencję poświęconą tej samej tematyce - konkluduje dr Przygodzki. Zapewnia, że nie ma jakichkolwiek przeciwwskazań do wydania tego tomu.
Jego zdaniem, trzeba jedynie doprowadzić do takiej sytuacji, w której ta publikacja będzie - jak powiedział - na "najwyższym poziomie naukowym". Chodzi o to, aby nie dawać oręża osobom, grupom, które chciałyby atakować książkę. A to zależy tylko od redaktora prowadzącego i naukowego, którzy muszą "poprawić, co trzeba".
- Rzecznik mija się z prawdą, twierdząc, że ostatnie teksty wydawnictwo otrzymało dopiero pod koniec maja br. Wszystkie materiały były przekazane w grudniu ubiegłego roku, a umowa na wydanie tomu została podpisana w marcu tego roku. Nie było do tego czasu żadnych zastrzeżeń dotyczących zawartości tej publikacji - ripostuje dr hab. Paź. Natomiast pod koniec maja przedstawiciele wydawnictwa posunęli się do bardzo obraźliwych stwierdzeń w stosunku do niektórych autorów publikacji. Padały uwagi typu: "Zawód historyka jest trudniejszy, niż niektórym się to wydaje", "Pani się kompromituje", "Pan się kompromituje". Skierowane były one m.in. pod adresem tak znanych specjalistów w tej dziedzinie, jak Ewa Siemaszko - współautor znakomitego dwutomowego dzieła poświęconego ludobójstwu na Wołyniu, prof. Czesław Partacz z Koszalina, dr Lucyna Kulińska z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Dyrektor wydawnictwa prof. Marek Górny w rozmowie z dr. Paziem zobowiązał się do przeprosin za te stwierdzenia, ale szybko się z tego wycofał. - Wiem, że prof. Górny skierował ostatnio pismo do dziekana Wydziału Nauk Społecznych prof. Jerzego Juchnowskiego. Według osoby proszącej o zachowanie anonimowości, zasugerował w nim... anulowanie zawartej umowy. Nie mogłem uzyskać stanowiska w tej kwestii prof. Juchnowskiego, ponieważ przebywa on obecnie na urlopie. Ale gdyby okazało się to rzeczywiście prawdą, to jak można wierzyć słowom rzecznika prasowego, wypowiadającego się przecież w imieniu władz uniwersytetu, że "jest to bardzo ważna publikacja i nie ma jakichkolwiek przeciwwskazań dotyczących jej wydania"? - pyta Paź.

autorem art. jest Marek Zygmunt

Raport we fragmentach

Za ostateczny dzień prezentacji raportu komisji ministra MSWiA Jerzego Millera na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej uznaję datę 29 lipca - ogłosił wczoraj premier Donald Tusk. Jak wyjaśnił podczas konferencji prasowej, termin ten wynika z umów z tłumaczami, którzy obecnie przekładają raport na język rosyjski i angielski. Dodał też, iż chwilę wcześniej prosił o "informacje, czy trzeba dostarczyć jakiejś dodatkowej pomocy", by termin ten na pewno został dotrzymany.

- Nie wyobrażam sobie, żeby przesuwać jeszcze ten termin publikacji - powiedział Tusk. Za chwilę z kolei przyznał, że do tego momentu tłumaczenie może nie zostać ukończone w całości, dlatego też trzeba się przygotować na dawkowanie raportu. - Nie wykluczam, że jeśli tłumaczenie nie będzie kompletne, to 29 lipca kluczowe fragmenty raportu będą w tłumaczeniu opublikowane, a my cały polski raport przetłumaczymy i damy tłumaczom tyle czasu, żeby te dodatkowe kwestie i załączniki tłumaczyli - powiedział. - Ale 29 lipca, i tak powiadomiłem też ministra Millera, niezależnie od zaawansowania tłumaczenia, ja uznaję za dzień prezentacji [raportu] - dodał szef rządu.

 Premier powiedział też, że z jego informacji wynika, iż "najtrudniejszy, pełen technikaliów" rozdział raportu został już przetłumaczony.
Szef rządu przyznał jednocześnie, że jest poirytowany faktem, iż "ktoś niezbyt trafnie przewidział, ile pracy będzie kosztowało" tłumaczenie raportu, skąd też wzięły się początkowe "nadmiernie optymistyczne daty" jego publikacji. Także Jerzy Miller pytany wczoraj o datę publikacji raportu odpowiedział, iż ma nadzieję, że jest to "kwestia kilkunastu dni". Poinformował jednocześnie, że po przetłumaczeniu go na język angielski i rosyjski raport zostanie zamieszczony w całości w internecie w trzech wersjach językowych. Tymczasem w kolejne obietnice Donalda Tuska nie wierzą same rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej, podkreślając, że podobne zapewnienia słyszeli w ostatnich miesiącach już kilkakrotnie. - Ja słowom premiera już nie daję wiary. To są kolejne puste obietnice - podkreśla w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ojciec jednego z pilotów. Jak dodaje, nie spodziewa się, by raport komisji Millera został opublikowany przed październikowymi wyborami. - Rząd wie, że może dużo stracić, dlatego też sądzę, że znów będzie z tym zwlekał - dodaje nasz rozmówca.
Raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego liczy ponad 300 stron. Szef MSWiA przekazał go premierowi osobiście pod koniec czerwca.

autorem art.jest Marta Ziarnik

Węgierski powrót do kultury życia

Z dr. Imre Teglasym, założycielem i przewodniczącym węgierskiej organizacji Sojusz Alfa na rzecz Życia oraz członkiem Stowarzyszenia Bioetyków Chrześcijańskich, rozmawia Mariusz Bober

Rząd Węgier prowadził w przestrzeni publicznej kampanię informacyjną promującą adopcję zamiast aborcji, co wywołało furię brukselskiej biurokracji. Czy brutalne naciski Komisji Europejskiej wpłyną na postawę rządu Viktora Orbána?

- 8 marca unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding powiedziała w Strasburgu, że kampania na rzecz życia zorganizowana przez węgierski rząd nie jest zgodna z wytycznymi unijnego projektu pod nazwą "Postęp". Dodała, że nasz kraj zostanie ukarany, jeśli rząd nie zakończy kampanii i nie usunie z ulic i stacji metra wszystkich plakatów. To nie przypadek, że powiedziała to podczas dyskusji na temat nowej konstytucji Węgier, w której znalazł się zapis o ochronie życia od poczęcia. Niektórzy eksperci szacowali, że Węgry musiałyby zapłacić nawet 100 mln forintów [ok. 150 mln zł - red.] kary za "nieposłuszeństwo". Ale ponieważ wraz z zakończeniem węgierskiej prezydencji została również zakończona kampania, więc nie było potrzeby wykazywania posłuszeństwa lub nieposłuszeństwa wobec ultimatum wystosowanego przez Viviane Reding. W odpowiedzi setki rodzin czekających na adopcję dzieci wystosowały list otwarty wspierający cele tej inicjatywy. Stwierdzono w nim, że "ta kampania nie wymusza żadnej decyzji na kobietach spodziewających się dziecka, a jest raczej dla nich pomocą poprzez zwrócenie uwagi na to, że mają inny wybór. Polega on na tym, że kobiety dostrzegają, iż jest inne rozwiązanie zarówno dla [ich poczętych - red.] dzieci (pozostają one przy życiu), jak i dla samych kobiet (...)".

Kampania rządowa i postulaty rodzin nabierają szczególnego znaczenia wobec krwawego żniwa, jakie na Węgrzech zbiera funkcjonująca od lat ustawa aborcyjna...
- Na Węgrzech dokonuje się rocznie ok. 40 tys. aborcji i ok. 150 przypadków dzieciobójstwa np. na skutek porzucenia noworodków przez matki. W ten sposób w okresie dyktatury polityki antyurodzeniowej - od 4 czerwca 1956 r. do dziś - w moim kraju zabito ponad 6 mln poczętych dzieci [60 proc. obecnej liczby ludności kraju - red.]. Władze wskazują, że wskaźnik aborcji na Węgrzech jest dwukrotnie wyższy niż w innych krajach Unii Europejskiej. Na 1000 urodzonych dzieci zabija się aż 447, podczas gdy w Finlandii 172, a w Czechach - 208. Jako urzędowy doradca adopcyjny często spotykam się z powszechnym, błędnym i grzesznym przekonaniem, że aborcja jest dla kobiety spodziewającej się dziecka mniej destrukcyjnym działaniem niż oddanie go do adopcji. Rządowa kampania miała przyczynić się do zmiany tego sposobu myślenia w kierunku większego poszanowania życia, co mogłoby doprowadzić do zahamowania złych tendencji demograficznych na Węgrzech. Władze chciały uświadomić kobietom, że zamiast aborcji, która prowadzi do poważnych psychicznych i somatycznych urazów, mogą oddać dzieci do adopcji. Tym bardziej że statystyki pokazują, iż w naszym kraju mamy prawie czterokrotnie więcej rodziców oczekujących na adopcję niż samych dzieci!

Jak ocenia Pan zachowanie Komisji Europejskiej jako działacz pro-life? Czy de facto nie jest to uderzenie w suwerenność państwa węgierskiego?
- Na stronie internetowej komisarz Viviane Reding można przeczytać wzniosłe stwierdzenia na temat "znaczącego postępu", jakiego UE dokonała w dziedzinie zapobiegania handlowi dziećmi oraz przemocy wobec nich, jak również ubóstwa i pracy dzieci, prostytucji, dyskryminacji itd. Mimo to nie znam żadnego unijnego projektu dla Węgier, który rozwiązywałby np. problem handlu nowo narodzonymi dziećmi, jaki występuje w wielu węgierskich szpitalach. Z powodu dużej liczby prostytutek Budapeszt jest uważany przez cudzoziemców za "Bangkok Europy". W strasburskich biurach pewnie nikt nie jest zainteresowany tym, że aż 31 proc. węgierskich dzieci jest niedożywionych. Według mnie, ten atak niektórych unijnych biurokratów oraz instytucji na kampanię informacyjną na rzecz życia jest podobny do tego wymierzonego w nową węgierską konstytucję, która szanuje życie oraz uznaje małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Tak więc za pośrednictwem unijnego komisarza próbuje się wymusić na państwie członkowskim UE odejście od własnej, niezależnej polityki rodzinnej na rzecz unijnej. W Parlamencie Europejskim mówi się o tzw. unijnych wartościach, które wcale nie są zdefiniowane w odniesieniu do wartości życia poczętego. Ten przykład pokazuje, jak można rozpętać wojnę przeciw suwerenności danego kraju. Obecnie jest tak w przypadku Węgier, ale innym razem może dotyczyć Irlandii lub Polski. Ksiądz kardynał Jozsef Mindszenty ostrzegał nas w 1962 r., gdy Związek Sowiecki sprawował kontrolę nad naszym krajem: "Nie pozwólcie, by Sowieci sięgnęli do łon węgierskich kobiet rękami tak zwanych "doktorów" i "farmaceutów", łamiących ich własne przysięgi. Kto to czyni, zaprzecza istocie bycia Węgrem, staje się kryminalistą wspierającym obce siły przeciw swemu własnemu narodowi za małe wynagrodzenie".

Kampania informacyjna węgierskiego rządu przyniesie zmiany w nastawieniu społeczeństwa wobec obrony życia?
- Mam nadzieję, że ta kampania była jedną z pierwszych na rzecz powrotu Węgier na drogę kultury życia i po niej nastąpią kolejne. Jednak zmiany, których potrzebujemy, nie polegają tylko na przemianie mentalności węgierskiego społeczeństwa. Musimy również dążyć do tego, by dać prawdziwą wolność kobietom, znosząc dyskryminację macierzyństwa. Ta głęboka społeczna i mentalna zmiana i/lub skrucha powinny być wspierane również na płaszczyźnie gospodarczej. Nowy rząd przyjął pewne regulacje w tym kierunku, m.in. w dziedzinie polityki podatkowej, które dowartościowują rodziny. Mimo to nadal naszym wyzwaniem jest narzucany model rodziny bez dzieci, z małżonkami nastawionymi wyłącznie na pracę zawodową i konsumpcję. Wciąż wyzwaniem jest to, by krótkoterminowe interesy jednostek stały się zbieżne z długofalowymi potrzebami narodu.

Komu w węgierskim rządzie tak naprawdę zależy na zmianie przepisów, by chroniły życie? Politycy zwykle nie chcą forsować podobnych rozwiązań, bojąc się spadku notowań...
- Część polityków związanych z dominującymi w węgierskim parlamencie partiami jest pozytywnie nastawiona do życia i pozostaje w nurcie chrześcijańskiego dziedzictwa Węgier, inni zaś przejawiają proaborcyjną mentalność. Mimo że otwarte zadeklarowanie postawy pro-life rzeczywiście grozi spadkiem poparcia, to np. wśród przywódców Węgierskiej Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej, czyli Jobbiku, są osoby działające na rzecz obrony życia. Z kolei niektórzy politycy Fideszu są dumni z obecnego prawa aborcyjnego. Akceptują je jako ich własny "produkt wolności", twierdząc, że "niepłodność uczyni cię wolnym".

Jaka będzie przyszłość obecnej liberalnej ustawy aborcyjnej, skoro jest ona sprzeczna z zapisem nowej konstytucji chroniącym życie dziecka od poczęcia?
- Intencja i brzmienie tzw. wielkanocnej konstytucji podpisanej już przez prezydenta nie pozostawiają wątpliwości: "Każde ludzkie istnienie ma prawo do życia, życie nienarodzonych powinno być chronione od momentu poczęcia". Każde prawo musi być zgodne z konstytucją i żadne inne przepisy nie są od niej ważniejsze. Więc jeśli jakieś prawo jest niezgodne z konstytucją, powinno zostać zmodyfikowane. Uczynimy wszystko, by dokonać reinterpretacji prawa aborcyjnego w duchu nowej konstytucji, podkreślając, że ustawy muszą być z nią zgodne. Ale do tego jeszcze długa droga...

Wspomniał Pan, że nowy rząd Węgier wprowadził zmiany o charakterze prorodzinnym w polityce socjalnej państwa. Na ile poprawiają one życie węgierskich rodzin?
- Zmiany musiały nastąpić ze względu na znaczenie i godność ludzką poczętych dzieci oraz z uwagi na to, że liczba mieszkańców Węgier osiągnęła w zeszłym roku poziom poniżej psychologicznej granicy 10 milionów. Ci politycy, którzy potrafią myśleć perspektywicznie, zrozumieli, że populacja kurczy się zastraszająco nie tylko z powodu wymuszonej emigracji intelektualistów, szczególnie lekarzy specjalistów, do zachodniej Europy w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy, ale na bardziej fundamentalnym poziomie - z powodu zabijania dzieci poczętych. Politycy ci zrozumieli, że są to symptomy trendu, który zagraża całemu systemowi społecznemu, szczególnie systemowi emerytalnemu. Tak więc uchwalenie nowej konstytucji daje szansę na to, by otworzyć ludziom oczy na fakt, że poczęte dziecko jest człowiekiem i ma swoją godność. Najważniejszym celem jest zapewnienie przetrwania całego narodu poprzez zadbanie o warunki jego egzystencji.

Wprowadzone przez władze węgierskie zmiany określane są mianem "konserwatywnej rewolucji".
- Porównując sytuację z wcześniejszym, herodowym systemem ludobójstwa, praktykowanego przez rządy od 1956 r., nie ma wątpliwości, że na Węgrzech został obecnie przygotowany grunt pod "konserwatywną rewolucję". Ale miarą jej realizacji będzie wzrost urodzeń, rosnąca liczba matek i ojców, i to jeszcze w okresie sprawowania władzy przez obecny rząd. Pracujemy nad tym i modlimy się w tej intencji, tak jak czyniliśmy to przez 15 lat działalności Sojuszu Alfa na rzecz Życia, kiedy udało się nam uchronić tysiące pacjentek przed zabiciem swego dziecka.

Jakie są szanse na powodzenie takiej "rewolucji" w społeczeństwie, które z jednej strony dało ogromny mandat zaufania rządowi, z drugiej wciąż obarczone jest mentalnością sprzeciwiającą się życiu?
- Jeśli Fidesz i jego sojusznicy są prawdziwymi konserwatystami, powinni w dziele ratowania Węgier opierać się nie na wytycznych Viviane Reding, ale na nauczaniu Pisma Świętego i prawie naturalnym, zgodnie ze słowami Biblii: "Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?" (Rz 8, 31). Liczymy pod tym względem także na solidarność innych narodów, zwłaszcza polskiego...

Bohaterowie odchodzą w zapomnieniu

Na pogrzeb jednego z ostatnich obrońców Westerplatte - ppor. Aleksego Kowalika, nie pofatygował się ani minister obrony narodowej, ani żaden z jego zastępców. W 2009 roku pogrzeb Harry´ego Patcha, ostatniego brytyjskiego weterana I wojny światowej, zgromadził tysiące osób, rząd zaprosił dyplomatów z krajów europejskich, mowę pożegnalną wygłosił gen. Richard Dannatt, szef sztabu generalnego brytyjskiej armii. - Kowalik był w moim wieku. Służył w innej jednostce, która później przyjechała na Westerplatte. Na jego pogrzebie powinien być ktoś z ministerstwa - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" kpt. Ignacy Skowron, obrońca tranzytowej składnicy broni na Westerplatte w wojnie obronnej 1939 roku.

W krajach zachodnich weteranów wojennych traktuje się jak bohaterów, a ich pogrzeby są ogromnymi uroczystościami patriotycznymi, z udziałem władz państwowych. Aleksy Kowalik przed wybuchem II wojny światowej pracował na roli. W czasie mobilizacji został przydzielony do 77. Pułku Legionów w Lidzie. Stamtąd 31 lipca 1939 roku skierowano go na Westerplatte. Podczas wrześniowych walk obsługiwał działko przeciwpancerne. Zniszczył m.in. cysternę, za pomocą której Niemcy chcieli spalić obrońców. Po wojnie otrzymał nominację na podporucznika w stanie spoczynku. Został również odznaczony m.in.: Krzyżem Walecznych, Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarł 10 lipca w wieku 96 lat. Pogrzeb odbył się dwa dni później w Blachowni na cmentarzu przy parafii Najświętszego Zbawiciela.
"Nasz Dziennik" ustalił, że na uroczystości żałobnej zabrakło przedstawicieli Ministerstwa Obrony Narodowej. Nie przyjechał ani szef resortu Bogdan Klich, ani żaden z jego zastępców. Jak wynika z informacji udzielonej nam przez Janusza Sejmeja, rzecznika MON, na pogrzebie ppor. Kowalika obecna była tylko wojskowa asysta honorowa wraz z posterunkami honorowymi, wystawionymi przez żołnierzy 1. Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca. Zażenowany tym faktem jest Romuald Szeremietiew, były minister obrony narodowej. - Jest to co najmniej nietakt, chociaż nazwałbym to ostrzej - skandalem. Dlatego że obrona Westerplatte jest pewnym symbolem, jeśli chodzi o tradycję wojskową. To był wielki, bohaterski czyn - mówi Szeremietiew.
W opinii Romualda Szeremietiewa, sprawa upamiętnień żołnierzy z Westerplatte jest o tyle ważna, że od pewnego czasu mamy do czynienia z próbami obniżenia rangi tego wydarzenia, poczynając od dowódcy tej placówki mjr. Henryka Sucharskiego. - Komuś co najmniej nie wystarczyło wyobraźni, ponieważ odejście jednego z ostatnich obrońców Westerplatte jest również pewnym zdarzeniem w wymiarze symbolicznym. Odchodzą ludzie zasłużeni dla Ojczyzny i Polska powinna o nich pamiętać - zaznacza Szeremietiew.
Wskazuje jako przykład pogrzeb w 2009 roku szeregowego Harry´ego Patcha, ostatniego w Wielkiej Brytanii weterana I wojny światowej, który zgromadził tysiące ludzi, dyplomatów z krajów europejskich, a przemówienie wygłosił wówczas m.in. gen. Richard Dannatt, szef sztabu generalnego armii brytyjskiej. - To było wielkie wydarzenie. Jakiś czas temu uznałem jednak, że nic mnie nie może już zaskoczyć w postępowaniu polskiego ministra obrony narodowej, ale po raz kolejny zostałem zadziwiony - podkreśla Szeremietiew. Według niego, jeżeli na pogrzeb w Blachowni nie był już w stanie przyjechać sam minister Bogdan Klich, to mógł chociaż wydelegować któregoś z wiceministrów.
W opinii kombatantów, obecność wysokiego urzędnika MON lub oficera wyższej rangi byłaby jak najbardziej wskazana. - Kowalik był w moim wieku. Służył w innej jednostce, która później przyjechała na Westerplatte. Powinien ktoś przybyć z ministerstwa na jego pogrzeb - przyznaje kpt. Ignacy Skowron, obrońca Westerplatte.
Generał Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM i szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, określa sytuację absencji reprezentantów MON w Blachowni jako przykrą. - Ministerstwo to ogromna instytucja. Jest tam departament społeczno-wychowawczy i ludzie, którzy się tym zajmują. Ktoś powinien ponieść za to odpowiedzialność. Nie potrafię zrozumieć, że na pogrzebie nie było odpowiednich przedstawicieli. To bardzo przykre. Westerplatczyków można policzyć na palcach jednej ręki - zaznacza gen. Polko. Wskazuje na szacunek, jakim są otoczeni weterani w Stanach Zjednoczonych. - Podczas świąt, uroczystości wojskowych czy na przykład mojej promocji kursu "Rangersów" zawsze głównym zaproszonym nie był wizytujący generał, ale właśnie bohaterowie z dawnych czasów. Myślę, że w Polsce również powinniśmy o nich pamiętać - mówi gen. Roman Polko.
Posłowie opozycji z ubolewaniem przyjmują informację o braku przedstawicieli resortu na uroczystościach. - Smutne jest dla nas wszystkich, że minister nie widział potrzeby obecności w tak ważnej chwili. Bo przede wszystkim o takich ludzi należy dbać. Resort obrony powinien pokazać, że jest razem z rodziną zmarłego, ostatnimi westerplatczykami, tamtym i nowym, młodym pokoleniem - ocenia poseł Marek Opioła (PiS) z sejmowej Komisji Obrony Narodowej. W jego opinii, to bardzo ważny problem, bo odchodzi pokolenie obrońców Ojczyzny z 1939 roku. - Jeżeli nie będziemy o nich pamiętać i znać swojej historii, grozi nam zagłada - kwituje Opioła.
O pogrzebie Kowalika trudno znaleźć jakąkolwiek informację na stronach internetowych MON. Pod datą 12 lipca znajduje się tylko depesza, że Klich pożegnał reprezentantów Wojska Polskiego lecących na V Światowe Wojskowe Igrzyska Sportowe w Rio de Janeiro. Druga natomiast wiadomość z tego dnia dotyczy wizyty w Sztabie Generalnym WP generała broni Davida Rodrigueza, dowódcy Połączonego Dowództwa Międzynarodowych Sił Wspierania Bezpieczeństwa w Islamskiej Republice Afganistanu.

Jacek Dytkowski

19 lip 2011

Gwiazda z licytacji

Odznaczenia za nienaganną służbę za granicą będą mogli otrzymywać funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu i żołnierze służący poza kontyngentami wojskowymi - chce tego prezydent. Krytycy wskazują, że obniży to i tak niską rangę tego odznaczenia, które trafia już na aukcje internetowe. Dotychczas MON wnioskowało o przyznanie ok. 33 tys. gwiazd.

Prezydencka propozycja zmierza do rozszerzenia grupy osób, którym będą nadawane pamiątkowe odznaczenia za co najmniej jeden dzień nienagannej służby w polskich kontyngentach wojskowych poza granicami. Chodzi o żołnierzy pełniących służbę poza kontyngentami, ale w międzynarodowych strukturach wojskowych, oraz załogi wojskowych samolotów i funkcjonariuszy BOR, pod warunkiem że wykonywali zadania w rejonie operacji polskich żołnierzy lub w ramach działań polskiego kontyngentu.
Z kolei Gwiazdę Załóg Latających mieliby otrzymać piloci kontyngentu "Orlik", którzy w ramach rotacyjnej misji NATO odpowiadali za obronę przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii. Rozwiązanie to popiera MON. Wiceminister obrony Czesław Piątas stwierdził, że ten zapis wypełnia lukę dotyczącą możliwości odznaczania lotników, także tych, którzy transportują zaopatrzenie do kontyngentów.
Krytycy prezydenckiego projektu wskazują, że jest to poszerzanie kręgu osób, które mogą być odznaczone pamiątkową gwiazdą, w sytuacji gdy ma ona i tak już niską rangę.
- Najbardziej cenione są oczywiście w wojsku odznaczenia za męstwo - zauważa Romuald Szeremietiew, były minister obrony. Podkreśla on, że żołnierze służący w polskich kontyngentach powinni być honorowani tego typu odznakami. - Jeżeli chcemy wyróżnić i docenić żołnierzy, to trzeba ich odznaczać odznaczeniami bojowymi - mówi były wiceszef MON. - Jestem zaskoczony tym, że działania bojowe, w których uczestniczą żołnierze, nie zasługują na odznaczenia bojowe - dodaje.
Prezydent Bronisław Komorowski po raz pierwszy o pomyśle noweli ustawy o orderach i odznaczeniach poinformował w połowie czerwca, podczas obchodów święta BOR. Jedną z motywacji było to, że w 2007 r. w zamachu na polskiego ambasadora w Iraku gen. Edwarda Pietrzyka zginął oficer BOR ppor. Bartosz Orzechowski.
Krytycy rozszerzania kręgu odznaczonych wskazują, że i tak ranga gwiazdy uległa obniżeniu. Według informacji MON, wystosowano około 33 tys. wniosków o jej przyznanie, z czego dotychczas ponad 10 tys. żołnierzy otrzymało Gwiazdę Iraku, a ok. 8 tys. Gwiazdę Afganistanu.
Jakie jest podejście żołnierzy do tego honorowego odznaczenia, pokazuje fakt, że trafiają one na różnego rodzaju aukcje internetowe. Pół roku temu dziennikarze kupili Gwiazdę Afganistanu za 700 złotych.
- Mieliśmy o tym informacje, jednak od tamtego czasu nie było takich sygnałów. Ale trudno mi powiedzieć, biorąc pod uwagę wielość portali, czy gdzieś się jeszcze nie pojawiły te odznaczenia - mówi ppłk Mirosław Ochyra, rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych.
Według założeń Kancelarii Prezydenta, odznaczenie ma otrzymać dodatkowo około 2 tys. osób, co będzie kosztowało budżet kancelarii 200 tys. złotych. Kancelaria pod koniec zeszłego roku była już krytykowana za zwiększenie budżetu m.in. w związku z licznymi odznaczeniami.
Politycy opozycji zwracają uwagę na szybką ścieżkę legislacyjną prezydenckiego projektu w porównaniu z innymi, które zalegają u marszałka Sejmu.
- Dlaczego tak szybko to idzie - 28 maja prezydent zgłosił, a już debatujemy nad tym? - zastanawia się poseł Henryk Młynarczyk (PiS), członek sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Komisja jest już po pierwszym czytaniu, a należy się spodziewać, że projekt będzie dyskutowany podczas następnego posiedzenia Sejmu.

Zenon Baranowski

17 lip 2011

PRZED PANEM ŻNIWA



My nieroztropni dzierżawcy pola,
choć świeci słońce, zroszona rola,
ziarno do serca nieprzytulone,
śród cierni, chwastów rodzi źdźbła płone...

O my człowiecze ułomne syny,
ziarna w nas miarka, a wóz płoniny,
więc w potach czoła bielmy sukmany,
na sąd z włodarstwa każdy pozwany.

Chcąc się nie wstydzić przed Panem Żniwa,
niech każda praca będzie gorliwa,
trud, ból z modlitwą ślijmy w Niebiosy,
by snop ostatni miał pełne kłosy.

Rodzina - Wiara - Miłość

Tak więc pozbyć się starego człowieka, który się żyć jak dawniej; dawną niszczonego przez podstępne pragnień. Waszych serc i myśli muszą być całkowicie nowe. Należy umieścić w nowego człowieka, który jest tworzony na podobieństwo Boga i objawia się w prawdziwym życiu, które jest prawe i święte. (Ef 4, 22-24)

15 lip 2011

Ze wskazaniem na Klicha i Arabskiego

Raport w sprawie katastrofy Tu-154M na lotnisku Smoleńsk Północny autorstwa komisji Jerzego Millera nie zawiera zdań odrębnych, a z jego publikacją powinny być związane dwie dymisje: ministra obrony narodowej Bogdana Klicha i szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego - ustalił "Nasz Dziennik".


Raport jest tekstem jednolitym i w oparciu o zebraną dokumentację opisuje m.in. odpowiedzialność resortów i służb za przygotowanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według naszych informacji, z publikacją raportu powinny być połączone dymisje ministra Bogdana Klicha oraz Tomasza Arabskiego. Stąd też bierze się cały kłopot z terminem ujawnienia dokumentu. Jak wynika z informacji ze źródeł zbliżonych do Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, do których dotarł "Nasz Dziennik", raport komisji Millera na temat katastrofy samolotu Tu-154M jest gotowy, nie posiada zdań odrębnych, a co najważniejsze - rzetelnie odnosi się do zgromadzonej dokumentacji. - O ile wiem, dokument komisji wprawił rząd w spore zakłopotanie.


Pokazano w nim m.in. kwestie systemowe, których zaniedbanie doprowadziło do rozkładu lotnictwa wojskowego - usłyszeliśmy. Według wstępnych założeń raport planowano opublikować w okolicach 20 czerwca w trzech etapach. W pierwszej kolejności do dokumentu miałby odnieść się premier Donald Tusk, a jego wystąpienie miałoby być połączone z dymisją dwóch ministrów w związku z zaniedbaniami przy organizacji wylotu. Według naszego rozmówcy, wątpliwości nie budzi odpowiedzialność ministra Bogdana Klicha, szefa resortu obrony, oraz Tomasza Arabskiego, szefa kancelarii premiera, który w myśl zapisów instrukcji HEAD jest ministrem odpowiedzialnym za dysponowanie flotą 36.


Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego w zakresie przewozu VIP-ów.
Według naszego rozmówcy, w dalszej kolejności podczas prezentacji raportu mają zostać pokazane "tematy wojskowe" związane z katastrofą, szkoleniem, przygotowaniem i obsługą lotów o statusie HEAD, a na koniec poruszone będą "problemy ogólne" związane z lotem 10 kwietnia 2010 roku. W jego ocenie, wnioski płynące z raportu Millera są niewygodne dla rządu i to jest główny powód "wydłużających się tłumaczeń". Jak usłyszeliśmy, sprawa jest na tyle drażliwa, że obecnie trudno jednoznacznie wyrokować, kiedy raport zostanie ujawniony.


Potwierdzają to dotychczasowe ustalenia. Właśnie tych dwóch ministrów jako odpowiedzialnych za organizację wylotu delegacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska wskazywał Antoni Macierewicz, szef Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku. Poseł powoływał się na treść decyzji szefa MON z 9 czerwca 2009 roku nr 184 w sprawie wprowadzenia do użytku w lotnictwie Sił Zbrojnych RP "Instrukcji organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD", która składa główną odpowiedzialność za przyznawanie, zamawianie statków powietrznych właśnie na szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.


Z dokumentu tego wynika, że to szef KPRM składa zamówienie na rejs samolotu, które następnie przekazuje dowódcy Sił Powietrznych i informuje o nim dowódcę jednostki wojskowej realizującej lot oraz szefa Biura Ochrony Rządu. Zamówienie ma formę polecenia, a nawet rozkazu.
W tym zakresie rysuje się też odpowiedzialność szefa MON za działanie służb mu podległych sprawujących pieczę nad organizacją lotu. Z decyzji Klicha wynika np. konieczność przeprowadzenia lotu kontrolnego statku powietrznego, obowiązek monitorowania go przez podległe MON służby i przekazywania przez nie informacji na temat pogody oraz "śledzenie" (przy wykorzystaniu radiostacji) statku powietrznego za granicą.


Już z dotychczasowych ustaleń wojskowej prokuratury oraz zmian, jakie po katastrofie wprowadzono w Siłach Powietrznych, wynika, że wojskowe służby meteorologiczne nie dopełniły właściwie swoich obowiązków. Były też problemy z nawiązaniem kontaktu z samolotem i przekazaniem mu ostrzeżeń meteorologicznych. W Centrum Operacji Powietrznych Dowództwa SP brakowało też informacji na temat aktualnego stanu lotu czy wybranych w planie lotu lotnisk zapasowych. Jak ustaliliśmy, lista uwag do szefa MON może być dłuższa, bo to on odpowiada za stan lotnictwa wojskowego, w tym za specpłupłk, o którego złym stanie wyposażenia minister Klich był informowany jeszcze przez śp. gen. Andrzeja Błasika.


Pracowali na jednomyślny raport


Według wczorajszych doniesień wPolityce.pl, nie ma ostatecznej wersji raportu Millera. Według portalu, przekazany premierowi Donaldowi Tuskowi raport to tylko jedna z końcowych jego wersji, a nie oficjalny dokument komisji. Opierając się na anonimowych informacjach, portal twierdzi, że "nie było żadnego spotkania, na którym członkowie komisji przyjmowaliby jakąś finalną wersję raportu". Co więcej, członkowie komisji "nie złożyli podpisów na żadnej z wersji materiału", a zatem nie ma mowy "o żadnej ostatecznej wersji, w której premier nie zmieniałby nawet przecinka"


. Zmiany treści są możliwe, a według publikacji trwają przepychanki pomiędzy ministrami i kierownikami instytucji biorących udział w przygotowaniu wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Katynia i jej zabezpieczeniu, bo nikt nie chce brać na swoje barki choćby części odpowiedzialności za tragedię. Z tego też powodu odkładany jest termin publikacji raportu.
Sprawy nie komentuje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Małgorzata Woźniak, rzecznik resortu, w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" zaznaczyła, że nie udziela w tym zakresie żadnych informacji. 


Dopytywana, przyznała, że nie ma też żadnej wiedzy na temat daty publikacji raportu.
Doniesieniami wyraźnie zdziwiony był Maciej Lasek, zastępca przewodniczącego podkomisji lotniczej KBWLLP. Pytany o brak oficjalnej wersji raportu, przyznał, iż nie wie, skąd może pochodzić taka informacja. Lasek nie chciał jednak odnosić się do informacji dotyczących samej zawartości raportu. Dopytywany, czyje podpisy znalazły się pod dokumentem przekazanym premierowi i czy należały one do wszystkich członków komisji, zaznaczył, że będzie mógł wypowiadać się na ten temat, gdy raport zostanie opublikowany. - Mogę jedynie pana zapewnić, że członkowie komisji ciężko pracowali, by w raporcie nie było zdań odrębnych - dodał Lasek.

Marcin Austyn

14 lip 2011

RANY !!!! AŻ TYLE MOŻE BYĆ TWOJE

PlayHugeLottos.com AspirationJezu, proszę wejść w moje serce i dotknąć tych doświadczeń życiowych, które muszą być uzdrowiony. Znasz mnie lepiej niż ja wiem. Dlatego też zabrać ze sobą miłość do każdego zakątka mojego serca. Gdziekolwiek odkryć zranione dziecko, dotknąć go, go pocieszać i uwolnię.

Idź z powrotem przez całe życie do chwili, kiedy został poczęty. Oczyścić moje ciało i uwolni mnie od tych rzeczy, które mogą wywrzeć negatywny wpływ w tym momencie. Pobłogosław mnie, kiedy powstawał w łonie matki mojej i usunięcie wszelkich przeszkód w całości, które mogą mieć wpływ na mnie w ciągu tych miesięcy pozbawienia wolności.

Daj mi głębokie pragnienie, by narodzić się na nowo i uleczyć wszelkie osoby fizyczne lub emocjonalne urazy, które mogłyby zaszkodzić mi w trakcie porodu. Dziękuję Ci, Panie, za to, że nie przyjęli mnie w swoje ramiona w chwili mojego urodzenia powitać mnie na ziemię i zapewniają mnie, że nigdy nie zawiedzie mnie i mnie opuszczać.

Jezus, proszę was otoczyć moim dzieciństwie z lekkich i dotknąć tych wspomnień, które powstrzymać mnie od bycia wolnym. Jeśli potrzebuje więcej miłości matki, wyślij mi swoją matkę, Maryję, aby zapewnić co brakuje. Zapytaj ją do trzymaj mnie blisko, aby mnie pocałować, powiedzieć mi historie i wypełnić te puste części mnie, które muszą komfort i ciepło tylko matka może dać.
Być może wewnątrz dziecko wyzuty w obszarze miłość ojca. Panie, pozwól mi być wolne, aby płakać "Abba", tato, każdą częścią mojej istoty. Gdybym potrzebował więcej jest miłość ojca i bezpieczeństwa, aby zapewnić mi się, że chciał i kochał bardzo mocno, proszę trzymać mnie i daj mi czuć się silny, ochronne ramiona. Daj mi odnowione zaufanie i odwagę podejmowania prób na świecie, ponieważ wiem, że mój miłości Ojca będzie wspierał mnie, jeśli się chwieją się i padają.

Przejdź przez moje życie, Panie, i mnie pocieszyć, gdy inni nie byli tak mili. Leczyć rany spotkań, które opuściły przestraszony, które powodują mnie do wycofania się w siebie i tworzenia barier dla ludzi. Jeśli czuję się samotny, opuszczony i odrzucony przez ludzkość, udziel mi, za pośrednictwem uzdrawiającej miłości, nowe poczucie wartości jako osoby.

Ludzie mnie odrzucali, mówili źle o mnie, kiedy byłem niewinny, i było mi smutno i żal. Panie przyszedł i uzdrowił mnie. Prezentuję moje kompulsywne nawyków i mój stary uszkodzony i zgniłe na Ciebie, obmyj mnie i czyste mnie, Panie.

Jezu, oddaję się wam, ciało, umysł i ducha i dziękuję wam za co mnie cały

Rewolucja w piórkach demokracji





SZLACHETNE ZDROWIE

Chyba nie ma osoby, która nie chciałaby mieć pięknej skóry. Jest ona pierwszą oznaką starzenia, dlatego stanowi obiekt zabiegów pielęgnacyjnych. Oprócz przyczyn estetycznych, warto o nią dbać także ze względów zdrowotnych - jej uszkodzenie czy podrażnienie może stać się początkiem szeregu chorób. 
Dzisiejszy dodatek zdrowotny poświęcamy właśnie skórze i związanym z nią chorobom. 
Lekarz med. Barbara Dziewulska, dermatolog z Centrum Medycznego LUX MED w Warszawie, zdradza, z jakimi najczęściej chorobami skóry przychodzą do niej pacjenci w okresie letnim. Radzi także, jak pielęgnować skórę, aby była piękna i zdrowa.
Wielu młodych ludzi z niecierpliwością czeka na kąpiele słoneczne, mając nadzieję, że rozwiążą one ich problem z trądzikiem. Czy to prawda, że opalenizna łagodzi zmiany trądzikowe? - na to i inne pytania odpowiada lekarz dermatolog. 
Podajemy, jak pod względem etiologicznym można podzielić choroby skórne. Piszemy również o niektórych schorzeniach, np. o łuszczycy, łupieżu różowym czy opryszczce. Ponadto dowiedzą się Państwo, jakie mogą być przyczyny najczęstszych chorób skóry i jakie badania w związku z tym należy wykonać. Poruszamy temat pielęgnacji skóry dłoni, szyi i stóp. Świąd, szorstkość i łuszczenie się skóry, zaczerwienione grudki, które się na niej pojawiają, a następnie otwierają się i sączą - to tylko niektóre objawy wysypek wskazujących na chorobę alergiczną. Ten temat również szerzej przedstawiamy w dodatku.

13 lip 2011

Rastorgujew: Katyń to tajemnica państwowa




Przekazaliśmy stronie polskiej informacje na temat obławy augustowskiej - twierdzi Główna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej. Z tonu odpowiedzi na list Memoriału w sprawie zbrodni zwanej małym Katyniem należy sądzić, że reakcja na uzupełniony polski wniosek o pomoc prawną dotyczący obławy będzie negatywna.

Pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej prowadzący śledztwo w sprawie obławy augustowskiej podkreśla, że jedyna lakoniczna informacja o liczbie aresztowanych pochodzi z 1995 r., a Rosjanie w odpowiedzi na późniejsze trzy wnioski o pomoc prawną pisali, że nie mają żadnych akt. "Na podstawie wniosków o pomoc prawną ze strony polskiej, w zgodzie z porozumieniem międzynarodowym zebrała wnioskowane informacje o nich i skierowała do wnioskodawców" - napisał W.W. Rastorgujew, naczelnik Wydziału 5. Zarządu Nadzoru Głównej Prokuratury Wojskowej, w odpowiedzi na zapytanie historyka prof. Nikity Pietrowa ze stowarzyszenia Memoriał.
"W związku z Waszym artykułem "Mały Katyń", opublikowanym 08.06.2011 w "Nowej Gazecie", na postawione przez Was pytanie, dlaczego nie ogłoszono decyzji procesowych w rezultacie dochodzenia sprawy "karnej katyńskiej" i "rozprawy z aresztowanymi w wyniku obławy w lesie Augustowskim" w czerwcu 1945 roku, informuję, co następuje. Postanowienie o zamknięciu sprawy "karnej katyńskiej" zawiera wiadomości stanowiące tajemnicę państwową i nie podlega publikacji w druku otwartym" - twierdzi Rastorgujew. 
- Nie wiem, czy stronie polskiej poza formalną odpowiedzią ze stycznia 1995 roku przekazano jakiekolwiek dokumenty, spisy zatrzymanych itd. - zastanawia się Pietrow. Pytany o to naczelnik pionu śledczego białostockiego oddziału IPN Zbigniew Kulikowski, gdzie prowadzone jest śledztwo w sprawie obławy białostockiej, stwierdza, że jedyna informacja na ten temat została przesłana przez stronę rosyjską w 1995 roku. Był to efekt wniosków o pomoc prawną skierowany przez poprzednika IPN - Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, i prokuraturę w Suwałkach. 
- Rosyjska prokuratura przesłała do ambasady rosyjskiej w Warszawie informację, że zatrzymane zostały wówczas 592 osoby - mówi prokurator. Podkreśla, że była ona niezmiernie lakoniczna, bo poza liczbą aresztowanych podano jedynie, że dokonały tego jednostki SMIERSZY (sowiecki kontrwywiad wojskowy), a los tych osób jest nieznany. 
Kulikowski informuje, że już IPN skierował do Rosji kolejne wnioski o pomoc prawną w 2003, 2006 i w 2009 roku. Na dwa pierwsze przyszła odpowiedź, że żadnych dokumentów w tej sprawie nie ma. - Rosja usztywnia swoje stanowisko, twierdząc, że nie dysponuje żadnymi dokumentami - mówi Kulikowski. Na trzeci wniosek wystosowany w 2009 r. do tej pory nie uzyskano żadnej odpowiedzi. - Pomimo licznych monitów - zaznacza prokurator. 
- Przysłana do mnie odpowiedź jest wysoce formalna. Mówią: dochodzenia nie prowadziliśmy, a wszystko, co trzeba, już przekazaliśmy. Przy takim stanowisku prokuratury trudno od niej oczekiwać jakichkolwiek poważnych kroków w kierunku odkrycia wszystkich dokumentów o tej zbrodni - ocenia stanowisko rosyjskiej prokuratury prof. Pietrow. 
Tymczasem historyk dotarł do dokumentów w tej sprawie, m.in. planu zagłady 592 osób. Opublikował je w swojej ostatniej książce "Według scenariusza Stalina".
- Myślę, że strona polska może jeszcze raz postawić taki wniosek - o odnalezienie dodatkowych dokumentów, odnalezienie miejsca pochowania straconych, ich rehabilitację - radzi rosyjski historyk. 


W reakcji na jego publikację IPN skierował już pod koniec czerwca kolejny, czwarty wniosek o pomoc prawną do Rosji. Kulikowski wyjaśnia, że został on już przekazany stronie rosyjskiej i zawiera prośby o przekazanie kopii dokumentów wymienianych przez Pietrowa.
W wyniku przeprowadzonej w lipcu 1945 r. głównie przy użyciu sił sowieckich obławy augustowskiej śmierć poniosło blisko 600 osób. IPN kwalifikuje ten mord jako zbrodnię przeciwko ludzkości.
- Sprawę Katynia można było zakończyć w połowie lat 90. Ale rosyjska prokuratura przedłużała śledztwo bez powodu. Przecież Putin i Miedwiediew przyznali, że dokonano zbrodni, wiadomo, kto jest jej sprawcą. Pytam więc, kto jeszcze powinien dać zgodę na odtajnienie materiałów - mówił w obszernym wywiadzie udzielonym "Naszemu Dziennikowi" w czerwcu br. prof. Nikita Pietrow. W książce pt. "Według scenariusza Stalina" historyk zacytował dokument z 21 lipca 1945 roku, w którym naczelnik kontrwywiadu wojskowego (SMIERSZ) Abakumow informuje Berię o planach likwidacji 592 "polskich bandytów", członków Armii Krajowej, aresztowanych w rejonie Puszczy Augustowskiej. - Dokument został odnaleziony bardzo dawno, w 1990 roku, kiedy przygotowywaliśmy materiały na proces o prawomocność dekretów Jelcyna delegalizujących Komunistyczną Partię Związku Sowieckiego. Razem z kolegami Nikitą Ochotinem i Arsienijem Roginskim byliśmy biegłymi Sądu Konstytucyjnego. Mieliśmy pełnomocnictwa umożliwiające badanie dokumentów w archiwach i poszukiwaliśmy dowodów na potwierdzenie zarzucanych partii komunistycznej przestępstw przeciwko konstytucji. Że nie była ona organizacją społeczną, a jednym z mechanizmów władzy. Znajdowaliśmy dużo dokumentów i te, które wydawały się przydatne do sprawy przeciwko KPSS, szły bezpośrednio do sądu - relacjonował Pietrow.
Radioszyfrogram dotyczący losów osób zatrzymanych w czasie obławy augustowskiej Pietrow znalazł w archiwum dawnego KGB, nie skopiował go, bo - jak tłumaczył - "wtedy jeszcze niezbyt dobrze znał historię polskiego ruchu oporu i nie do końca zdawał sobie sprawę z jego wagi". - Ale zwróciłem na niego uwagę, zrobiłem dokładny wypis, jednak zostawiłem to, gdyż nie miał wówczas znaczenia dla naszej sprawy: nie było tam żadnych konkretnych postanowień kierownictwa partii, a tylko plan, propozycja działania. I o tym dokumencie właściwie zapomniałem, bo nie zajmowałem się historią polskiego podziemia. Dopiero kilka lat temu Aleksandr Gurianow opowiedział mi o wnioskach polskiej prokuratury do naszej w tej sprawie. Wówczas przypomniałem sobie, że z czymś takim już się spotkałem, zacząłem przeglądać swoje stare zapiski. A ponieważ przygotowywałem książkę na temat działań organów bezpieczeństwa w Europie Wschodniej w latach 1945-1953, postanowiłem, że go w niej umieszczę i w ten sposób zostanie on ujawniony - mówił prof. Pietrow. Dokument znajduje się obecnie w dyspozycji Centralnego Archiwum Federalnej Służby Bezpieczeństwa. W opinii rosyjskiego historyka FSB nie ma żadnych podstaw prawnych, żeby odmówić jego odtajnienia. Jest on dowodem masowych represji i według prawa nie może pozostawać tajny.


Zenon Baranowski
Współpraca Piotr Falkowski

8 lip 2011

Lotniska zapasowe były albo i nie

Wraz ze zbliżającym się terminem publikacji raportu Millera pojawiały się głosy o zakresie odpowiedzialności strony polskiej za katastrofę. W tym kontekście nawet członkowie Komisji (prof. Marek Żylicz) sugerowali, że załoga nie miała przygotowanych lotnisk zapasowych. Co ciekawe, zupełnie odmienną ocenę wydał minister Miller, który oznajmił posłom, że "przygotowane były nawet dwa lotniska zapasowe". - Wszystko było w pełni przygotowane. Świadczy o tym to, co opublikowaliśmy, czyli stenogram rozmów. Na pytanie wieży o możliwość lądowania na lotniskach zapasowych padła odpowiedź - a o ile pamiętam, była to odpowiedź pierwszego pilota - w której podano wszystkie ważne dane, włącznie z tym, na ile wystarczy paliwa. Widać było, że gospodarz sprawdzał, czy te lotniska są realnie możliwe do wykorzystania, czyli są w zasięgu posiadanych zapasów paliwa - mówił Miller. Minister zapewniał, że te lotniska znajdowały się na terenie Białorusi i zostały uzgodnione z naszymi sąsiadami. - Krótko mówiąc, wszystkie właściwe organy państwa polskiego podjęły właściwe kroki, żeby nie tylko to lotnisko zostało udostępnione do posadzenia na nim samolotu, ale także, aby przewieźć stamtąd pasażerów do Katynia. Dotyczy to również kwestii logistycznych - mówił Miller.
Sugerował dodatkowo, że z punktu widzenia Komisji istotne są reguły funkcjonowania lotniska w Smoleńsku. - Te reguły można analizować bardzo ogólnie albo też bardzo głęboko, starając się dociec, czy było to zaniechanie, czy też rozwiązanie systemowe, czy zostało to źle zaprojektowane, czy też tylko zostało źle wykonane. Musimy to zbadać, gdyż nie mam zamiaru formułować wobec strony rosyjskiej zarzutów na zasadzie domysłów - mówił Miller. Te zarzuty opinia publiczna poznała podczas styczniowej prezentacji Komisji dotyczącej działalności służb naziemnych lotniska, która była ripostą na raport MAK pomijający odpowiedzialność strony rosyjskiej.

autorem tej serii art, jest Marcin Austyn

5 lip 2011

Myśl jest kluczem

Myśl jest kluczem wszystkich skarbów:
daje upojenia skąpca bez jego trosk

2 lip 2011

NIEGODZIWE ATAKI NA TYCH CO NAPRAWDĘ KOCHAJĄ OJCZYZNĘ

PlayHugeLottos.com
Kiedy słucham bieżących informacji, czytam codzienną prasę, zdumiewają mnie i przerażają zamieszczone tam wiadomości. Słyszeliśmy o niedawnym orzeczeniu Sądu Okręgowego w Toruniu wobec dyrektora Radia Maryja o. dr. Tadeusza Rydzyka. Wszystkim wiadomo, że chodzi tutaj o stopniowe wyniszczanie toruńskiej rozgłośni. Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego te katolickie media nie mogą istnieć tak jak inne na rynku medialnym w Polsce. Dawno minęły czasy, kiedy w naszym kraju rządziła tylko "jedynie słuszna partia" z "Trybuną Ludu" w tle. Czyżby te czasy wracały? Wokół Radia Maryja i dzieł przy nim powstałych skupiona jest wielka Rodzina, do której i ja należę.

Bryd isen med Playhugelottos.com
Złośliwi nazwali nas moherowymi beretami. Zupełnie mi to nie przeszkadza, nawet jestem z tego dumna. Uważam jednak, że jako wolny obywatel Rzeczypospolitej mam prawo słuchać, oglądać i czytać to, co mnie rozwija, kształtuje, sprawia duchową ucztę. Inni płacą za oglądanie różnych telewizji, a ja swoim wdowim groszem wspieram rozgłośnię, którą kocham. Czy ktoś może zabronić mi wolnego wyboru? Obecnie słyszę tylko złośliwe docinki. Nie wiadomo jednak, czy ktoś nie pobiegnie do sądu, a ten "nie zakuje mojej wolności w dyby". Cóż, moją obroną jest błagalna modlitwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy o ochronę tych katolickich mediów.

PlayHugeLottos.com
Niedawno usłyszałam w mediach, że są w Polsce ludzie, którzy chcą doprowadzić do badania psychiatrycznego pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Przypomina mi to czasy stalinowskie. Okazuje się, że samowola decydentów i sądów sięga szczytu. Zastanawiam się, kto dał im prawo poniżać i niszczyć godność człowieka. Pan Bóg przykazał nam kochać bliźniego jak siebie samego. Widocznie sprzeciwianie się woli Bożej daje zadowolenie i satysfakcję tym, którzy kierując się czystą złośliwością, chcą odebrać dobre imię dręczonemu człowiekowi.


Pan prezes Jarosław Kaczyński tak dużo wycierpiał w ostatnim czasie. Dlaczego jego prześladowcy nie potrafią okazać współczucia? A może boją się, że jako mąż stanu potrafi lepiej pokierować naszą Ojczyzną i ochronić ją przed całkowitym upadkiem? Wydaje mi się, że ten atak to element nieczystej gry przedwyborczej.


Józefa Kusz, KrasnobródPamięć za oceanem


Z Winnipegu napływają złe wieści dla lidera PO. Wbrew jego zaleceniom nie zanosi się tu na koniec "kwękolenia" po tragedii smoleńskiej. To, co lider określa cynicznie, ma jednak dla nas zupełnie inny wymiar. Właśnie doglądamy dzieł upamiętniających poległych pod Smoleńskiem 10 kwietnia zeszłego roku. Po odsłonięciu i poświęceniu kamiennego monumentu w Albrin Park i tablicy pamiątkowej na frontonie polskiego kościoła św. Andrzeja Boboli dokończyliśmy sadzenie 96 dębów.


Mają one symbolizować każdego uczestnika polskiej delegacji udającej się do Katynia w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia. Dąb, w tradycji nie tylko polskiej, to okaz siły i trwałej pamięci. Te drzewa sadzono dla upamiętnienia ludzi szczególnie zasłużonych. O ich niezłomnej wierze i nadziei w dążeniu do wyznaczonych celów dęby będą przypominać współczesnym i potomnym. Z relacji krewnych ofiar wiemy, iż wielu z nich było przygotowanych na przyjęcie Eucharystii w Katyniu.


Jezus Miłosierny zaprosił ich jednak na agapę do swego królestwa. Ich męczeńska ofiara dana jest Narodowi Polskiemu jako zasiew nowego wzrostu i pogodzonej z Bogiem przyszłości. Pomocna w zrozumieniu sensu tej ofiary jest modlitwa za zmarłych w Liturgii żałobnej: "Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju (...), nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności" (Mdr 3, 2-4).


Nie możemy pogrążać się w stagnacji. Powinnością naszą jest wypełniać przekazany nam 10 kwietnia 2010 roku testament poległych polskich patriotów, ukazujący nam wolność, o którą ciągle trzeba zabiegać, a jednocześnie wskazujący na wybór roztropnych i sprawiedliwych mężów stanu. Wyrażamy nadzieję, że nasz przekaz będzie dla rodaków w kraju twórczą refleksją nad dokonywaniem przemyślanych wyborów, służących polskiej racji stanu, pomyślności państwa polskiego i jego obywateli.


Polska ma wysoki potencjał bogactw naturalnych i jeśli będzie zarządzana przez mądrych przywódców, będzie w stanie powstrzymać rosnący chaos moralny i falę emigracji zarobkowej. Wszak "wielu mądrych - to zbawienie świata, a król rozumny - to szczęście narodu" (Mdr 6, 24).
autorem art.jest - Piotr Wojciechowski, Winnipeg (Kanada)
PlayMiniLottos.com

MASZ ODWAGĘ BYĆ BOGATYM

WIELKA KASA - MOŻE BYĆ TWOJA 
OCZYWIŚCIE DLA CIEBIE RÓWNIEŻ  
PlayHugeLottos.com


PlayMiniLottos.com

PlayHugeLottos.com Aspiration

SPRAWDŻ - ZAGRAJ - OCEŃ


http://www.playhugelottos.comDo wieczornej audycji w Radiu Maryja dzwoni młody mężczyzna. Jest kierowcą tira. Wyznaje, że Radio Maryja towarzyszy mu w jego pracy za kierownicą codziennie. Wielu jego kolegom również, bo choć głośno o tym nie mówią, to będąc daleko od domu, a niejednokrotnie Ojczyzny, słuchają Radia i modlą się razem z jego słuchaczami.
W tak zwanej wolnej Polsce moja piosenka "Nielegalne kwiaty, zakazany krzyż" znów stała się aktualna. Staliśmy się świadkami scen podobnych do tych ze stanu wojennego. Opozycję opluwa się tak jak w najgorszych czasach stalinowskich - rozmowa z Janem Pietrzakiem.
Radio Maryja odegrało zasadniczą rolę w kluczowym momencie bitwy o życie, która rozegrała się w Polsce w 1996 roku. Zawsze otwarte na obrońców życia. Zawsze po stronie najsłabszych członków polskiego Narodu - wskazuje Jan Maria Jackowski.